sobota, 21 grudnia 2013

Emocje to naprawdę ciekawa rzecz. Muszę przyznać, że ja swoich się wstydzę. Czasami wydaje mi się, że są przynajmniej dziesięć razy bardziej intensywne niż te u innych ludzi. Boję się bardziej, smucę się bardziej, stresuję się bardziej. Słuchałam ostatnio jakiejś audycji w radiu i wszystkie te objawy zebrano do jednego worka i okrzyknięto tam  "negatywnymi emocjami". Czy jakoś tak.
Emocjonalność jest podobno zapisana w naszym DNA Co oznacza tyle, że gdzieś kiedyś komuś te właśnie cechy, nad którymi ja tak ubolewam, do czegoś się przydały. Na przykład jakiś mój przodek w czasie wojny, był tak przestraszony, że schował się w piwnicy i w tej oto kryjówce doczekał kapitulacji. Nie należy mu się za to medal, ale to sprawiło, że przeżył. I przekazał tę cechę mnie (?).
Gdybym postawiła sobie za cel opisanie tego jak się teraz czuję, zajęłoby mi to pewnie kilka lat. Dlatego idąc na skróty pójdę, jak zwykle, w metaforę. Wyobraźcie sobie wnętrze wulkanu, do którego ktoś wrzuca warzywa, ludzi, planety, makulaturę. To ja w tej chwili. Bez ładu i składu. Robię dobrą minę do złej gry, bo nie mogę tak naprawdę nikomu powiedzieć jak strasznie się boję tego, w co się pakuję.
Dlatego też te wszystkie kłębiące się we mnie uczucia znajdują przedziwne ujścia. Dzisiaj na przykład zapłakałam się niemal na śmierć podczas oglądania dokumentu o królewskim dziecku dotkniętym autyzmem i epilepsją.

....

Widziałam Wenus w futrze i film nie zrobił na mnie wrażenia. E. Seigner, owszem. Film - nie.


W Rio pada. Poważnie zastanawiam się nad spakowaniem kaloszy.

Moja psycho twierdzi, że emocje czynią nas bardziej ludzkimi. Nie jechała nigdy na studia do Brazylii i nie wie co wygaduje. 

środa, 11 grudnia 2013

Nie wszystko, albo raczej...nic nie jest proste. Tak jak mój wyjazd i moja decyzja. Właściwie to szereg mniejszych decyzji i mniejszych rozstań, które teraz mają miejsce. Chcę i nie chcę. Boję się i mam ochotę. Przeraża mnie, ale nie wiem, póki nie zrobię pierwszego kroku. Wróciły do mnie mdłości, te Sartre'owego kalibru, blokujące dopływ myślenia do mózgu.

Weźmy na przykład takiego J., który w słabej jakości serialu przedstawiony zostałby jako czarny charakter. Tutaj natomiast raz jawi się jako rycerz na białym koniu, raz jako przyjaciel, raz jako zimny drań i absolutny egoista pozbawiony szacunku dla cudzych uczuć. Co najmniej 50 odcieni szarości (nie, nie czytałam tej porno nowelki).

Mózg mówi: dasz radę bez niego, unieś się dumą, honorem, ratuj się póki możesz.
A inny, bliżej nieokreślony organ kusi:  ale przecież...a może?

Jasne, wiemy, że caipirinha jest pełna cukru i zapewne tylko nam zaszkodzi w upalny, słoneczny dzień. Tylko jak mamy sobie jej odmówić, kiedy się do nas uśmiecha i sprawia, że jak ostatnia pensjonarka kulimy palce u stóp?

Zimny pot mnie oblewa, kiedy myślę o tym, co mnie czeka. Aż zapominam o tym, że jadę również po to, żeby dobrze się tam bawić, zobaczyć coś nowego...Ciężko jednak o tym pamiętać, kiedy twoja nowa uczelnia zasypuje cię mailami zawierającymi jakieś koszmarne pojęcia, liczby i wymagania. Pozostaje mi wierzyć, że opinie krążące o brazylijskim systemie edukacji nie są przesadzone i naprawdę nauka jest ostatnią z rzeczy, o które powinnam się zamartwiać.

Spróbuję cieszyć się tym, co jest tutaj i teraz. Przynajmniej do końca roku.




piątek, 6 grudnia 2013

side effects


Rada dla spammera. Jeśli już chcesz mi wysłać maila, którego i tak nie przeczytam, odmień porządnie moje imię w wołaczu. Szkoda wołacza generalnie, zanika nam jego użycie. Wygodniej sięgnąć po mianownik, bezkonfuzyjnie.A przecież skoro już dane nam było urodzić się w tej szerokości geograficznej i przyswoić jeden z najtrudniejszych języków na ziemi, cieszmy się nim, rozkoszujmy, używajmy wołacza! Ulu, Ula. Nie ULO. Proszę.

Jednym ze skutków ubocznych mojego wyjazdu jest notoryczny stres i brak czasu. A tak się składa, że propozycje towarzyskie sypią się zewsząd. Zapewnienia o tym jak to mnie będzie brakować również. Czy to dziwne, że uważam je za mocno przesadzone? Jasne, miło to słyszeć, ale nic się nie stanie kiedy mnie zabraknie. Nic a nic. Słońce będzie wschodzić tam gdzie wschodzi i zachodzić na zachodzie. Śpieszmy się kochać, bo odchodzę. A co jeśli na zawsze? Nie zaprzeczę, że byłoby super. Ale, żeby tak być mogło musi się ziścić to, że poczuję się tam jak w domu. I to, że poczuję, że jest tak ktoś, z kim chciałabym stworzyć dom. O pracy i perspektywie przyszłości dalszej niż 3 mce do przodu nie wspominam nawet. To oczywiste.










wtorek, 26 listopada 2013

tudo vai dar certo, ne?

może nie mam racji, ale dochodzę do wniosku, że znalezienie mieszkania w Rio na odległość jest niemożliwe.

tak samo jak niemożliwe ogarnięcie tego wszystkiego, co mnie jeszcze czeka. normalnie w takich sytuacjach robię sobie listę, żeby się uspokoić, ale jak ostatnio zaczęłam ją tworzyć, okazało się bardzo szybko, że nie zmieści się nawet na jednej kartce. a to sprawiło, że zaczęłam sie stresować jeszcze bardziej.

jest masa rzeczy w Krakowie, które są jak mój security blanket: książęce pszeniczne, siłownia, na którą czasami chodzę, książki, kina, znajomi. boję się, bo nie wiem do czego będę uciekać się tam. 

hmm to trochę tak jakbym do tej pory była krzaczkiem pomidora, który spędził całe swoje życie w szklarni i nagle, sam z siebie, zdecydował się przesadzić. na zewnątrz jest słońce, ale też nornice, turkucie podjadki, grad, przymrozki, mszyce...ok. you get the idea.

dlaczego nasz bałagan nie może uspokoić się chociaż na kilka dni?







sobota, 16 listopada 2013

ja sei

nie znoszę oszczędzać. staję się wtedy denerwująca, zrzędliwa i spięta. nie uważam, że posiadanie pieniędzy jest jakąś wartością samą w sobie, ale podoba mi się swego rodzaju pewność jaką dają. dlatego tak ciężko przychodzi mi życie na bardzo ograniczonym budżecie.


kolega napisał mi ostatnio wiadomość "w marcu widzę się ze znajomymi z Polski, może dołączysz". ja na to: "gdzie? w Rio?" on: "mhm". i uderzyło mnie to: tak, rzeczywiście, będę tam w marcu, a także prawdopodobnie w maju, czerwcu, wrześniu....

chyba wreszcie muszę zmądrzeć. zacząć wyciągać wnioski i nie pakować się w skomplikowane układy, które sprawiają, że stroną poszkodowaną jestem ja. jasne, zawsze mogę powiedzieć nie. jasne, temat jest stricte wirtualny. ale...czy aby do końca? bo w końcu jak często jesteśmy przekonani, że to właśnie to? nie wiem jak inni, ale ja naprawdę naprawdę rzadko.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Zarezerwowałam dzisiaj bilet. A zatem to już oficjalne. Jeśli dwa miesiące po wyjeździe wrócę z podkulonym ogonem, to oznacza, że nie udźwignęłam tego finansowo i nie udało mi się ani znaleźć pracy, ani uczniów, ani stażu. Dokąd jadę? Za morze. Dlaczego? Z grubsza dlatego, że mi się tak ubzdurało, uwidziało i wymarzyło. Poza tym, już dawno doszłam do wniosku, że chciałabym przed śmiercią pomieszkać za granicą. Nie podejrzewałam, że wiązać się to będzie z powrotem do szkolnej ławy, ale czy tak naprawdę cokolwiek można  w życiu przewidzieć? Mam duży apetyt na to, co nadejdzie.
Nazwijmy to eksperymentem. Przeprowadzam go na sobie. Temat brzmi: Czy można znaleźć szczęście tam, gdzie chce się je znaleźć i odwrócić swoje życie o 180 stopni?

poniedziałek, 4 listopada 2013

W którym momencie wsiadłam na tę karuzelę? Nawet nie wiem.


Stało się to, co się stać miało, ale z powodu ilości niewiadomych nie jestem w stanie się cieszyć. Poza tym, kiedy się dowiedziałam i pobiegłam z tym newsem na rodzinne łono usłyszałam: I za co ty tam dziecko pojedziesz? ...

What questions should be asked before the policy is introduced?

1. Ile jestem w stanie dla siebie zrobić?
2. A  ile poświęcić?
3. Czy chcę tego dla siebie czy po to, żeby udowodnić coś całemu światu albo, co gorsza, jakiejs konkretnej osobie ?
4. Czy wierzę w siebie na tyle, żeby stwierdzić, że chociaż nikogo tam nie znam, zostanę tam zaakceptowana i polubiona?
5. Czy podejmę to ryzyko?
6. Czy dadzą mi tyle kasy ile potrzebuję?

Nie, tak naprawdę to ważne jest tylko jedno pytanie: czy podejmę ryzyko i trud. Bo przecież to dopiero początek: wiza, ubezpieczenie, praca, pieniądze. I ten egzamin w Wawie, który potrzebny mi teraz jak dziura w głowie.

Chcę spać i obudzić się w świecie, w którym mam na koncie 30 000 euro, mam wspierającą mnie rodzinę i jasno wytyczony, zdrowy cel, który nie opiera się na fałszywych założeniach.





niedziela, 20 października 2013

W środę. Dam z siebie wszystko, będę elokwentna, interesująca, zdeterminowana i czarująca. Niestety nie wybieram się na randkę.

Byłam na World Press Photo. Jak zwykle tłumy i to takie, że nie można w spokoju przeczytać opisu ani obejrzeć zdjęć, bo od razu ktoś wchodzi ci w kadr. Niestety wyszłam z wystawy z przekonaniem, że moje ograniczone i stereotypowe patrzenie na świat jest bliskie prawdzie. Szkoda, bo lubię od czasu do czasu dowiadywać się czegoś nowego.

Wiem na pewno, że coś musi się zmienić już wkrótce. Potrzebuję tego. Zrobię to.






poniedziałek, 14 października 2013

na skraju fotela

na samym jego brzeżku. oto gdzie teraz siedzę. metaforycznie rzecz ujmując.

kiedy oni mi wreszcie odpowiedzą!?

poniedziałek, 7 października 2013

mizantrop

męczą mnie ludzie ostatnio. sama siebie męczę. jęczący narzekający prosiak.

wysłałam dokumenty i naprawdę mam nadzieję, że przynajmniej porozmawiają ze mną przez skype. nie, co tu kryć. moje oczekiwania sięgają dużo dalej. nie będę usatysfakcjonowana dopóki nie dadzą mi tego stypendium i dopóki nie kupię sobie biletu. trzeba opuścić bowiem ten tonący statek.

przyszło mi uczyć się matmy. i niestety przyznać muszę, że mnie to przerasta.




piątek, 27 września 2013

teoria powieści

Załóżmy, że to wszystko jest powieścią. Wiesz kim jestem? Tą postacią epizodyczną, która wkracza tylko na chwilę, być może opisana jest w trzech zdaniach. W opinii autora zdaję się zasługiwać na to, by opowiedzieć swoją historię, ale czytelnik nigdy nie dowie się co się ze mną działo. Nawet go to właściwie nie obchodzi, bo pojawiłam się na zbyt krótko, by ktokolwiek mógł się do mnie przywiązać. Jestem jak kometa, widoczna raz na długi czas i bardzo samotna.


Nie wiadomo co będzie. Może okazać się, że co miało się stać, to się stało. Że nic więcej mnie nie czeka. Znikam z pola widzenia głównego bohatera i nie ma mnie.

W takim razie spytać można kto jest głównym bohaterem, skoro nie jestem to ja.


Jest 5 nad ranem w sobotę a ja nie spałam ani minuty.


Sądzę, że może jesteś to ty.



sobota, 21 września 2013

el tiempo todo calma

jeśli zdecyduję się czekać na odpowiedni moment, nigdy tego nie zrobię.

niedziela, 15 września 2013

sądzić by można, że z wiekiem zdobywa się przynajmniej prawo do posiadania burdelu w szafie. otóż nie. dlaczego za każdym razem wizyta moich rodziców w krakowie musi przybierać rozmiary traumy? mam fantazję na upicie się do nieprzytomności whiskey albo żubrrrrrrrrówką paloną. 



nienawidzę chodzenia do fotografa. systematycznie,w odcinkach co kilkuletnich, każdy z nich udowadnia mi bowiem jak niefotogeniczna jestem. nie spodziewam się żadnych niespodzianek i tym razem.


do przemyślenia: ile razy można rzucać wszystko w cholerę i zaczynać od nowa? jak zachować ciągłość i jednocześnie ewoluować? jak jednocześnie kogoś nienawidzić i utrzymywać z nim poprawne stosunki? qui pro quo czy forgive and forget? a może forget ale nie forgive? albo forgive ale nie forget?




sobota, 7 września 2013

llllllllllllllllllllllllllllllllllllorona

Ona sobie poradziła. Zdała. Nie można było nie zdać. Ale zdała bardzo dobrze. Lepiej niż sądziła. Nie jest z siebie dumna, sądzi raczej ,że miała szczęście.

Ona jedzie znów sama na wakacje. Jaka żałosna. Nie potrafi znaleźć sobie nikogo. Nawet osoby współtowarzyszącej do podróży. Owszem mogłaby jechać do Brukseli albo Dortmundu albo może do Freiburga, na Podole... Tylko, że uparła się jechać tam, gdzie chce a nie tam gdzie może.

Ostatnie stadium przygotowań: napisać dłuższy tekst o tym jaka jestem wspaniała i jak ogromny drzemie we mnie potencjał. Nie martwmy się na zapas.

Welcome back in 2004. Stoję kilka dni temu przed drzwiami do sekretariatu w instytucie. Chcę odebrać dokument, który ktoś dla mnie zostawił, ale grzecznie stoję 20 minut w kolejce mając w pamięci jak denerwujące były osoby w stylu "ja tylko chcę odebrać dokument, który ktoś dla mnie zostawił, mogę wryć się przed ciebie, chociaż stoisz już tutaj godzinę". Stoi też ze mną dziewczę w nietwarzowej garsonce i gryzie paznokcie. "Egzamin?". "Noo, z hiszpańskiego,ustny." "Ojej, trudny?" "Trochę mi nie poszło" "Z kim miałaś zajęcia?" "Z Pal., z Paw. i U." "Noo, Pal. jest straszna." "A ty? Też z pierwszego roku?" "Nie, ja byłam z Paw. na roku parę lat temu". Koniec konwersacji.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

mam dzisiaj wolne i po raz kolejny okazuje się, że nie potrafię odpoczywać. mam ochotę wszystkich i wszystko wymordować. jeszcze nie wiem jak dokonałabym tego na zjawiskach tak abstrakcyjnych jak wiatr, który dzisiaj wieje zbyt mocno. albo na chodniku, który jest dzisiaj wyjątkowo nierówny.

żyję z poczuciem marnowanego czasu. ogromnej ilości energii i niemożności spożytkowania jej w sposób, który dałby mi radość. kiedy pracuję przynajmniej o tym nie myślę.kiedy się uczę, też nie. kiedy (się) biegam też. o matko, mam ochotę na alkohol. na trzy caipirinhe pod rząd. albo na cztery szoty z ambasady śledzia. za duże i za ciepłe. 

wrrrrrrrrrr jak ja nienawidzę czekać. jak! zwłaszcza na to aż zacznie się coś dziać wokół mnie. powinnam wierzyć, że wszystko sie jakoś ułoży, bo zwykle tak się dzieje, ale prędzej przegryzę sobie nadgarstki niż do tego dojdzie. niecierpliwam.

a co jest najgorsze w tym wszystkim, że kiedy czekanie trwa za długo, zaczynam hamletyzować jak ostatnia cipa. a może? a co jeśli? nikt na mnie nie czeka za oceanem, będę sama samotna, stęskniona i w ogóle niezrozumiana. życie powinno być serią krótkich ujęć połączonych szybkim montażem. a to co ja tutaj uprawiam teraz to jakieś żałosne popłuczyny po tarkowskim. fu. jeszcze chwila a skończy się na dobrotliwym umiłowaniu egzystencji mej taką jaka jest. fu.


widziane: lanckorona sztuka niemożności stworzenia czegoś z niczego
the thing z 1982  i hipnotyzer. nie chce mi się pisać. sami sobie obejrzyjcie.





niedziela, 18 sierpnia 2013

piję kakao bo już od tygodnia prześladuje mnie widmo jesieni (i dlatego, że mam okres...). właśnie złapałam się na tym, że co roku piszę to samo. o tym, że nadchodzi jesień, o tym, że to straszne. ten rok ucieka szybciej niż inne, bo na horyzoncie widzę styczeń. bardzo chciałabym widzieć też sierpień i wrzesień, ale niestety...tutaj znów pustynia. opresja i pustynia.

a teraz przez moment o dogmatach. najpierw sądziłam, że są, że muszą być jakieś prawdy ustalone, bo bez nich świat pogrąży sę w chaosie. potem mi przeszło. potem znów wróciło...nie mam tu na myśli istnienia sił wyższych, aż tak daleko mój płytki umysł nie lubi się zapuszczać. chodzi raczej o pewne ideały, pomysły, wytyczne. np. to, że trzeba się rozwijać. mało jest rzeczy, w które wierzę tak jak w to. że nie wolno się zatrzymywać, że constans jest zły i szkodliwy. ale okazuje się, że są ludzie, którzy o nim marzą, którzy nie oczekują niczego więcej. i nie mogę źle o nich myśleć. ale zapytuję samą siebie: czy to może ja się mylę? to autodoskonalenie się, które wpojono mi w dzieciństwie, może to nie moje, może powinnam porzucić wielkie pragnienia i zacząć cieszyć się tym, że chleb z Liszek jest taki chrupiący a w kinach grają fajne filmy za 7 zł? niee...chyba jednak nie.

obejrzane: przesłodki Mój sąsiad Totoro i niedorzeczna bajeczka o zabarwieniu feministycznym czyli The Countess
przeczytane: kolejne strony podręcznika dla przygotowujących się do TOEFLa (niektóre pytania obrażają moją inteligencję a inne są pełne ciekawostek. dowiedziałam się np. jak tworzy się grad, skamielina, jaki jest największy zbiornik słodkiej wody na świecie...)
zjedzone: pizza z cukinią i boczkiem domowej roboty
usłyszane:



jak dużo wody musi upłynąć, żeby pojawiła się nowa łódka?

niedziela, 11 sierpnia 2013

szkoda, że upały się już skończyły. jasne, spałam średnio 3h na dobę, ale było w tym coś przyjemnego. wszyscy rozmawiali tylko o tym, dni wydawały się takie długie, wieczory takie ciepłe.. gdybyśmy tylko mieli plażę... i klimatyzację.

mam mało sił. potrzebuję chyba motywacji. do pracy. a przede wszystkim potrzebuję jakiejś odmiany.

czas wybrać kolejną destynację. decyzję zmieniam średnio co 3 minuty. w zeszłym tygodniu byłam przekonana, że to czas na południe Hiszpanii, potem Rzym, Paryż....jakoś tego nie widzę. Andaluzja może być zimna o tej porze roku, Rzym jest dla rozmodlonych klasyków, poza tym byłam we Włoszech 2 lata temu...a Paryż? może to uprzedzenia, ale wydaje mi się, że Francuzi są sztywni i zdystansowani jak Szwedzi. nie wiem czego chcę...

polecam:

-lody o smaku perskiego szafranu
-Blancanieves
-świeżą miętę
-Broadschurch
-zapomnienie
-latynoski charakter
-ścieżkę dźwiękową do Cidade de Deus

nie polecam:

- młodszych sióstr, które kradną sandały na tydzień
- sąsiadów, którzy zwykli palić trawę wieczorami
- poczucia winy
- niepokoju





środa, 31 lipca 2013

"and if I get scared...you're always around"

Cher and Sonny - I got you babe

Bullshit. Nikogo nigdy nie ma. Nawet jak jest. Jesteś sama. Inni są obok. I tylko tymczasowo.


Lato jest stworzone do oglądania horrorów. W trzydziestostopniowym upale, w oparach wódki, kiedy wydaje się nam, że nie jesteśmy smutni a American Pie jest naprawdę zabawne. Dwa dni później nasza tchórzliwa sąsiadka wygłosiła monolog z balkonu w stronę delikatesów Alma, że jesteśmy za głośno w nocy. Tak jakby nie mogła nam tego powiedzieć w twarz? Wracając do horrorów, Conjuring, które z jakichś przyczyn zostało przetłumaczone jako Obecność. Szłam do kina przekonana, że stanę się autorką obory jeszcze w tym przybytku nie widzianej. Słowo daję! Ale nie doszło bynajmniej do żadnych ekscesów. Bo jeśli oglądałeś wcześniej jakiekolwiek trzy inne horrory, nic cię tu nie zaskoczy. Obowiązkowe wykrzyknienia z gatunku "Po co kurwa leziesz tam gdzie najciemniej?!" miały oczywiście miejsce, jak również obserwowanie ekranu przez palce, ale ale...czegoś brakowało, żeby naprawdę się przerazić. Nie boję się przed pójściem spać. Chyba, że śmierci, przyszłości, wielkiej szarańczy, która siedzi na suficie i pająka w odkurzaczu, który może jeszcze żyje, wyjdzie i będzie się mścił!




Kiedy jest się nastolatkiem, kibicuje się z całego serca, wszystko stawa na jedną kartę. Nie ma planów B. Zarejestrowałam się na TOEFL...na 31 sierpnia. I dokładam sobie kolejną cegiełkę do czegoś, co może być zamkiem na piasku bez planu ewakuacji budynku. A wszystko to świadomie, perwersyjnie. Bo nie widzę innego wyjścia.


czwartek, 25 lipca 2013

jestem zmęczona kakofonią cudzych oczekiwań względem mnie. może to tylko mój matrix...


wniosek z ostatniej sesji brzmiał więcej o tym co przede mną niż tego od czego uciekam.

niedziela, 14 lipca 2013

piję malinowe piwo, wącham miętę. otaczam się szumem, ale i tak w środku jest pusto.

miejsce, osoba, zajęcie. trzy rzeczy, przez które chciałabym się zdefiniować.

boję się boję się boję się boję się boję się boję się.

nie chcę, żeby znów było bardzo źle, ale wszystko zmierza po równi pochyłej.

żeby się nie rozlecieć nakładam na siebie reżim. nie relaksuję się. nie mam oddechu. zamęczam ludźmi, alkoholem, pracą. zamęczam się nawet rozrywką. popłakuję tylko w łazience, kiedy prysznic zagłusza wszystkie inne odgłosy.

już chyba przestanę komukolwiek mówić, że prawdopodobnie chciałabym się wybrać gdzieś we wrześniu na kilka dni. prędzej w październiku.  wyjechać tylko po to, żeby wykorzystać urlop. żeby znów się zmęczyć? nic mnie nie ciekawi, żadne miejsce. żaden człowiek. poza jednym. "jedziesz? chętnie pojadę z tobą. jesteś zaproszona". dzięki, już rzygam tymi wszystkimi Hiszpanami, którzy gdyby mogli, to by się od razu do mnie dobrali. sama ich prowokuję swoją biernością a potem staję okoniem albo śledziem albo co gorzej leszczem.

do niczego się nie nadaję.

obejrzałam Lore. sprowokowana recenzją i ładnymi fotosami w Kinie. ciekawe, ale przebóg, nie chce mi się brnąć w historyczne rozliczenia i niepoprawności polityczne. więc powiem tylko, że był to ładnie sfotografowany film o wchodzeniu w dorosłość. swoją drogą dlaczego ten właśnie moment jest tak bardzo przejmujący i nieustannie przerabiany przez reżyserów? nie ma innych? ja tutaj proponuję. pustka. zrób ktoś niebanalny film o pustce.





poniedziałek, 8 lipca 2013

highway to Hel

Zaliczyłam pierwszego w życiu mym Open'era, na którego pewnie bym się nigdy nie zdecydowała, gdyby nie fakt, że w tegorocznym line-upie znalazł się Blur. Ich koncert był przeżyciem wręcz spirytualnym. Żadne słowa nie oddadzą, co czułam, kiedy Damon śpiewał Beetlebum (specjalnie dla mnie), kiedy wykrzykiwałam do utraty tchu "and agree to marry me so we could start all over again". Mogliby nie schodzić ze sceny. Nigdy. Orgasmus fangerlus totalus.


Pozostałe koncerty też świetne. Głównie dlatego, że jechałam bez specjalnych oczekiwań przygnieciona nowymi okolicznościami. Nowymi? Nie do końca. Po raz kolejny zadziwia mnie moja zdolność ignorowania oczywistych oczywistości. Potęga fantazji jest ogromna. Jedyny pożytek z tego taki, że teraz widzę wszystko wyraźniej, moje motywacje również. I nadal chcę tego, czego chciałam. Przede mną jeszcze masa pracy. A jeśli się nie uda? Śmierć przez rozpacz.


Najbardziej emocjonujący koncert: Blur
Najciekawszy polski koncert: Maria Peszek
Największy oblech: angielski turysta szczający w tłumie do butelki i po chwili rozlewający te szczyny ludziom pod stopami
Najczystszy fun: Arctic Monkeys
Najbardziej nieozekiwany fun: Kaliber 44
Najlepszy ruch bioder: Devendra Banhart
Najlepsze miejsce w Gdyni: Infobox
Najlepsze miejsce na wybrzeżu: Helski Cypel


Nowa złota myśl: każda chwila powinna być jak ostatnie 5 minut fantastycznego koncertu, wykorzystana w 150%







sobota, 29 czerwca 2013

lejos

przetasowanie. kolejne. nie wiem co dalej.

czwartek, 20 czerwca 2013

Dlaczego życie jest jak Eurobiznes?

Z tego prostego powodu, że nie jest jak Tanki ani Mario Bros.

Zasady są bardziej skomplikowane i nie ma kolejnych szans. Spierdolisz, siedzisz w więzieniu. Stawiasz domki i jeśli bardziej skupisz się na grze, masz szansę na hotel. Wtedy można powiedzieć, że ci się powiodło. Można powiedzieć, że gra nadal trwa. niektórzy gracze wyprzedzili mnie o kilka długości a ja mam kilka domków rozsianych tu i ówdzie, jakieś linie kolejowe, ale w zasadzie nie wiadomo dokąd zmierzam. It's time to get serious. I to właśnie przeraża mnie najbardziej.

niedziela, 16 czerwca 2013

Każdy weekend zaczynam z postanowieniem odzyskania straconego snu i nigdy nic z tego nie wychodzi. .

Zrobiłam listę rzeczy, których chcę. Może powinnam powiesić ją nad łóżkiem, żeby nie zapominać w codziennym kieracie o tym, że istnieje coś jeszcze poza trasą dom-praca. Jest masa takich rzeczy. M.in. to, że chcę zdać certyfikat z angielskiego, nauczyć się portugalskiego i wysłać całą dokumentację do Rio. Czuję, że muszę spróbować, w przeciwnym razie, kiedyś tego pożałuję.

Dni są długie, gorące, wreszcie takie jak trzeba. Ani myślę narzekać na temperaturę. Tak właśnie jest najlepiej. A jak komuś nie pasuje, niech sobie przypomni początek kwietnia i temperatury minusowe i ostatni atak zimy. Lepiej?

Mam ochotę na:

- koktajl bananowy
- kompot z rabarbaru
- wodę z kokosa
- sorbet truskawkowy
- gofry z malinami
- smażone krewetki w sosie słodko-kwaśnym
- caipirinhę na Copacabanie
- nową spódnicę z Oysho
- noc świętojańską w Szwecji
- palmito
- açai









wtorek, 4 czerwca 2013

you can't live in tomorrow. you can only live in today.

you can't live in tomorrow. you can only live in today. powtarzaj aż się nauczysz, debilu.

mam deja vu. wychodzę z pracy i wydaje mi się, że znów jest wrzesień  właśnie wróciłam ze szwecji. wchodzę na internet i czytam o powodzi. i mam wrażenie, że przecież znów jest kwiecień 2010. o co chodzi? czas się jakoś zapętlił.


jak przestaje się szukać to się znajduje. jak się szuka to jest się nieszczęśliwym, że jeszcze nie znalazło.

lekcja portugalskiego na dziś: uma faca = nóż

dzisiaj moja psycho miała fajny tekst, więc go tutaj przytoczę: jaki jest pożytek z księcia na białym koniu, który zapewnia, że zabije smoka, ale nie podzieli się z księżniczką kanapką, kiedy ta jest głodna?




wtorek, 28 maja 2013

mam w dupie taki maj. co to ma być?

zimne czeskie piwo po pracy. w środku nocy. szczerze mówiąc wolałabym caipirinhę, ale nie mam limonek na stanie.


dzisiaj zdałam sobie sprawę z tego, że prawie od 15 lat ciągle chcę tego samego. chcę być ładna i popularna. żałosne. ale wydaje mi się, że kiedy się już stanę tą wersją mnie 2.0, będę szczęśliwa. tylko, że ten model chyba był wadliwy od samego początku. ma czarną dziurę, której nigdy nie jest dość.teraz chcę zapchać tą zachłanną przestrzeń...<uzupełnij wg tego co dyktuje ci twoja wyobraźnia lub znajomość tematu>

poprosiłam moich byłych wykładowców o pomoc. co ciekawe, kiedy kończyłam studia, byłam absolutnie przekonana, że nigdy w życiu nie będę musiała mieć z nimi nic wspólnego, palenie mostów, let's forget about it etc. a tymczasem korzę się w pozycji dziękczynno-błagalnej i pokładam ufność w ich litości.



kiedy byłam w Brazylii, wydawało mi się, że ichniejsze piwo jest fatalne. że nie czułabym się tam nigdy bezpiecznie. że nigdy nie zrozumiałabym tego, że dla nich za 15 minut, znaczy nigdy a widzimy się jutro, to nic innego jak, "cześć". ale patrząc na to, co mam tutaj, wolałabym chyba drżeć o to, czy liczba kart płatniczych w moim portfelu się zgadza niż zamartwiać się tym, czy... <uzupełnij wg tego, co dyktuje ci twoja wyobraźnia lub znajomość tematu>





środa, 22 maja 2013

enjoy






może właśnie odkryłam przyczynę. za dużo fantazjuję. ale wcielam też fantazje w czyn. hm.

piątek, 17 maja 2013

zaczynam zapominać. niestety sama z siebie, nawet specjalnie nie starając się. ciekawe, że pierwsza rzecz, którą zapominamy to głos danej osoby. jego brzmienie. a co pamiętamy najdłużej? mam swoją teorię na ten temat. najdłużej pamiętamy nasze uczucia.


czuję, że wszyscy klepią mnie po plecach i gratulują odwagi. oczekuje się ode mnie, żebym się uspokoiła teraz. a mnie nosi jeszcze bardziej. to tak jak zjeść pyszną marakuję i oczekiwać, że już nigdy nie będę chciała jej spróbować. ta marakuja, którą mam na myśli jest nagrzana słońcem, tej tutaj nawet nie chce mi się kosztować.

mogę wydawać się śmieszna, ale w mojej głowie rodzi się już kolejny projekt. zakłada on moją wyprowadzkę z krakowa. jutro mam pierwszą lekcję portugalskiego. prawdziwą. 


czwartek, 9 maja 2013

Mam ochotę się ubiczować albo ewentualnie nakopać sobie do dupy.

Może jest za wcześnie na podsumowania. Może, jak radzą specjaliści, powinnam poczekać 3 miesiące i wtedy ocenić sytuację. Ale targa mną tyle emocji teraz, że zaraz wybuchnę i przeistoczę się w jakieś drobne, niewidoczne gołym okiem jednostki. I zniknę. Wspaniały sposób na samobójstwo.

Przed podróżą stawiałam sobie różne cele, potem doszłam do wniosku, że ograniczę oczekiwania do minimum. Najbardziej bałam się, że zrobię masę głupich, niedojrzałych rzeczy i, że padnę ofiarą statystyk brazylijskich dotyczących przemocy ulicznej.

Nikt mnie nie okradł, nikt mnie nie zaczepiał ani mi nie groził. Mieszkańcy Rio prześcigali się w sposobach na to jak mi pomóc, zagadywali w metrze, wskazywali drogę, spontanicznie komplementowali moją słowiańską urodę. Tylko raz, podczas zwiedzania Santa Teresa, czułam, że gdyby ktoś zdecydował się mnie zaatakować, byłabym bez szans, bo ulice były wyludnione. A prawdopodobieństwo istniało i było dość duże, skoro nawet kelnerka w knajpie poczuła się w obowiązku uprzedzić mnie, żebym na siebie uważała.

Jeśli wyszłam z tej podróży w jakikolwiek sposób skrzywdzona, mogę winić tylko samą siebie i swoją krótkowzroczność. Bo mogę sobie powtarzać, na sucho, przed lustrem, że nigdy więcej, ale w praktyce, pokusa zawsze bywa zbyt duża.

Pokusa w tym wypadku miała postać człowieka, który sprawiał, że czułam się tam  wspaniale. Ma on jednak dwie zasadnicze wady: mieszka po złej stronie Atlantyku i ma dziewczynę. Ta mieszkanka sprawiła, że chociaż tam czułam się fantastycznie, teraz czuję się fatalnie. I boję się. I nie wiem czego chcę. Czy jechać do Rio i uciec stąd, czy zostać tutaj i zapomnieć za chwilę o wszystkim.




niedziela, 5 maja 2013

przedostatni dzien

nie chce wracac do pracy i wszystkiego czego tutaj nie ma.

ostatni dzien. patrze jak zas oknem slonce atakuje a koliber krazy wokol krzaka chinskiej rozy czy innej, rownie obcej mi rosliny.

ostatnia prosta.

wtorek, 30 kwietnia 2013

brazylia jest niewiarygodna. to odpowiedni przymiotnik. niewiarygodne sa plaze,kontrasty,smaki i pejzaze. ludzie tez.gotowi do tego by bez zadnego oporu puscic sie barierki i tanczyc.

jestem tu hedonistka i sybarytka.niestety jestem tez soba.przeciez kiedys wroce.

niedziela, 21 kwietnia 2013

niedziela, 14 kwietnia 2013

Under my thumb

Mam pomysł, przestanę myśleć i zrobię to wszystko na autopilocie. Przynajmniej te najbliższe dni, bo w przeciwnym razie oszaleję.

Sezon lodowy uważam za otwarty.

piątek, 5 kwietnia 2013

layers

Parę lat temu,w odległej galaktyce (bo naprawdę wszystko było wtedy mocno inne), wracałam z Erasmusa. Nie było, i nadal nie ma, bezpośrednich lotów z Asturii do Polski, więc wracaliśmy przez Londyn. Wracaliśmy jak banda Rumunów, każde z nas 2 co najmniej dwóch swetrach, z rzeczami poupychanymi w kieszeniach etc. K. została wręcz zapytana: How many layers do you have exactly?

A te layers skojarzyły mi się z tym jak się teraz czuję. Jestem chora, złapał mnie jakiś parszywy wirus i przykuł do łóżka. Myślę ciągle o moim wyjeździe. Leżąc dzisiaj nad ranem w malignie jak jakaś bohaterka XIX-wiecznej powieści, spocona, trawiona gorączką i przedziwnymi wizjami umierałam z przerażenia. Teraz, kiedy wróciłam do zwykłego 36,6 C, nadal się boję, ale staram się ten strach przekuć w jakąś wartościową refleksję. There it goes: 2,5 roku temu wyobrażałam sobie, że wiem już o sobie  moim życiu niemal wszytsko. Tymczasem wiatr nagle zaczął wiać w zupełnie inną stronę, zmiotło mnie, ale okazało się, że jest jeszcze masa rzeczy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Tak samo było kiedy nagle musiałam zacząć uczyć w szkole publicznej, albo kiedy musiałam zmienić pracę całkowicie. A zatem? Nie wiemy do czego jesteśmy zdolni ,dopóki nie znajdziemy się w określonej sytuacji. Bo rzeczywistość ma warstwy. Będąc na jednej z nich, nie można wiedzieć o istnieniu tej, która leży głębiej. Dlatego otworzyłam sobie konto dolarowe i wysłałam kolejną couch request.

Staram się nie przejmować sensacyjnymi newsami z Brazylii i sprawdzam prognozę pogody: 28C  18 kwietnia w Rio :)

poniedziałek, 25 marca 2013

final countdown

paszport gotowy do odbioru. żurek z jajkiem gotów do zjedzenia. walizka gotowa do spakowania. tylko ja jeszcze niegotowa.

w weekend dałam sobie spokój. spokój dał mi też weekend.

obejrzałam 7 odcinek Dekalogu i Kręgosłup diabła. interesujące byłoby prześledzenie różnic i podobieństw między tym ostatnim a Labiryntem Fauna. ciekawe czy ktoś już się tym kiedyś zajął.

bardzo trudno jest decydować o sobie.dlaczego? bo tak dużo jest możliwości a siły tak mało.

jedyna roślina, którą potrafię hodować do bluszcz. najmniej wymagająca.piszę to w chwili, kiedy kolejna bazylia zdecydowała się omdleć na moim parapecie. podskórnie czuję, że to jakiś znak.

niedziela, 17 marca 2013

Nie wszystko zależy ode mnie

Moje weekendy są zazwyczaj za krótkie. W sobotę rano uczę, popołudniu robię zakupy a wieczorem wychodzę. W niedzielę przez większość czasu dochodzę do siebie. Dzisiaj wstałam o 15 odespawszy cały tydzień zarwanych nocy i towarzyską sobotę.

Kiedy wychodzę mogę sobie powiedzieć:dzisiaj chcę tylko wypić kilka piw w irish pubie, może w drodze do domu zahaczyć o jakiś parkiet i wrócić na Salwator o własnych siłach. Nie mogę przewidzieć, że zupełnie niewinna pogadanka z przygodnie poznanym Norwegiem zaowocuje tym, że dostanę kilka godzin później zupełnie jednoznacznego smsa z zaproszeniem do pokoju hotelowego.

Bo nie wszystko zależy ode mnie.


wtorek, 12 marca 2013

Sabotaż i podwykonawstwo

Już od jakiegoś czasu dochodziłam do tego wniosku. Ale dzisiaj w głowie skrystalizowała mi się konkretna myśl: przez większość mojego życia uprawiałam podwykonawstwo. Nie byłam autorem, ani nawet kowalem. Byłam pracownikiem wynajętym do zrealizowania cudzego pomysłu.

Dużo ludzi tak ma?Nic z tym nie robią? Może nie chcą i nie muszą się temu sprzeciwiać.


Jestem zatem w szarej strefie pomiędzy: nie do końca tam, już nie tu. I nie mówię o mojej wyprawie, która na tle tego wywodu nabiera rozmiarów więc monstrualnie emblematycznych. Dajmy więc temu pokój, bo jeszcze chwila i zabrnę w Coelho.

A sabotaż bierze się z wygodnictwa i strachu. Bo to tak jakby uświadomić sobie, że ma się arsenał atomowy do dyspozycji i nagle posiadanie takich możliwości nieco onieśmiela.

To z jednej strony.

Z drugiej, wstrętne tchórzostwo szepcze: ale przecież nie, inni by sobie poradzili, bo inni są silni a ty taka słaba....co ty wyrabiasz? nie ruszaj się nigdzie, bo tutaj jest bezpiecznie.

Tylko, że...bezpiecznie nie daje frajdy.



Oglądam: serial o Wikingach, który jest autentyczny ale niespecjalnie porywający.

Próbuję kupić: strój kąpielowy w środku zimy.

niedziela, 3 marca 2013

Chamo-me Ula

Jestem stara/czuję się stara.

I taka toksyczna. Zła zła zła zła zła zła zła zła. Magiczna liczba siedem.


Zaczęłam uczyć się portugalskiego. Jestem zawzięta, mam książkę, powtarzam w kółko te same zdania i koniugacje. Nie mam pojęcia czy wymawiam je do końca poprawnie.Ale jebać to.

niedziela, 24 lutego 2013

all over the place

rozkojarzona jestem. zaczynam jedną rzecz i nie kończę, bo o wiele ważniejsze wydaje mi się ruszanie stopą, sięganie po butelkę wody mineralnej, sprawdzenie czegoś w internecie, albo przeczytanie fragmentu z przewodnika (Brazylia ma znakomitą sieć dalekobieżnych połączeń autobusowych). chyba mam jakieś nabyte adhd. czy to jest w ogóle możliwe?


couchsurfing i podróżowanie są dla rozsądnych i otwartych ludzi. no i dla ludzi mówiących zajebiście w językach obcych. czyli nie dla mnie.

key words: panika, samotność, zimno, podwyższone ciśnienie
filmy: moonrise kingdom, flight, sliver lining playbook

jeszcze jedno.

zmiana musi wypływać z nas. bez tej jednej iskry nic się nie zmieni. czuję narastającą we mnie energię, która nie może znaleźć ujścia. jestem w stanie wstrzymania , bo czekam aż pojawi się cudowne rozwiązanie, bo nie chcę zaakceptować tego w jaką sytuację wpadłam. ale co jeśli ono nie nadejdzie?

poniedziałek, 18 lutego 2013

bez snu

już prawie piąta a sen jest jeszcze daleko ode mnie.

stan w jakim się znajduję trudno opisać. to kilkaset nakładających się na siebie i ciągle zmieniających filtrów, przez które przepuszczam rzeczywistość. w zasadzie trochę mi niedobrze. może być, że przez nieustanne podświadome zdenerwowanie. może, że przez comiesięczne dolegliwości.  w każdym razie czuję się jak na karuzeli.

w sobotę naszło mnie na sprawdzenie moich umiejętności towarzyskich. taka wprawka przed Rio (czasami przeraża mnie sposób mojego rozumowania...). działają jak działały, bez szału, ale radzę sobie. zanurzyłam się na jeden wieczór w świecie nieodpowiedzialnych erasmusów żyjących od jednej imprezy do drugiej. i pomyślałam: dlaczego zmarnowałam tamten czas? siedziałam w czterech ścianach zła na siebie, innych i przekonana, że dobrze mi właśnie tak jak było. tylko, że niewiele mi po tym zostało.

gorzka refleksja na dziś: jesteśmy jak muchy latające bez sensu w zadymionym pomieszczeniu. mamy bardzo ograniczone pole widzenia i niemal zerowy wpływ na ogół zachodzących wokół nas procesów. nigdy nie wiemy, czy ostatecznie podejmujemy dobre decyzje. czy nasze przekonania to nie jakiś kaprys chwili, czy może szkodliwy upór.

no więc siedziałam tam, piłam piwo i nawet nie mogłam się łudzić, że tam pasuję. albo że tryskająca od nich młodość może mi się jakoś udzielić.byli mili, ale dzieliło nas wszystko. rozmowa toczyła się raz ze mną, raz obok mnie.

wracając do domu pomyślałam, że dawniej chyba bardziej by mnie to zasmuciło.

rzeczy do zrobienia przed Brazylią:
1. kupić przewodnik - kosztuje ponad stówę (sic!)
2. przestudiować go - po pierwsze nie lubię być nieprzygotowana. po drugie czerpię niezdrową przyjemność z czytania o miejscach w którym jestem będąc w nich. siedzę na ławce, miętolę w rękach, ciągle kartkuję te same strony...tak wygląda moje zwiedzanie.
3. wizyty na siłowni przynajmniej raz w tygodniu - nie mam złudzeń, nie będę nigdy wyglądać jak Adriana Lima, ale może przynajmniej uda mi się nie wyglądać jak Moby Dick.
4. nauczyć się  portugalskiego na tyle, żeby spytać o drogę, nie zostać oszukaną w sklepie i poradzić sobie w pozostałych podstawowych sytuacjach komunikacyjnych (aka towarzyskich).
5. iść do fryzjera - ....
6. zaoszczędzić przynajmniej 1000$
7. przyjąć przynajmniej 2 couchsurferów ( >>zdobyć pozytywne referencje>>postarać się, żeby któryś z nich był z Brazylii).
8. ustalić wreszcie jakiś plan podróży
9. nauczyć się gotować chociaż jedno typowe polskie danie



wtorek, 12 lutego 2013

nocna zmiana

Holding on to anything is like holding on to your breath. You will suffocate. The only way to get anything in the physical universe is by letting go of it. Let go and it will be yours forever.


Taak. A jednocześnie co robię? Czołgam się i walczę z uporem o kawałek własnej osobowości. Materia stawia opór. Dlatego pozwolę sobie zinterpretować "letting go" po swojemu i dopasować do mojej własnej sytuacji.Letting go of other people's feelings and expectations.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego ile agresji może kryć się w niewinnym z pozoru "po co?". Nie mam siły się już tłumaczyć.Nie. Poprawka: nikt nie ma prawa mnie pytać o powody i  mam gdzieś czy to się komuś podoba czy nie.

 Miałam być teraz w Pradze. "I'm writing this so that we could both forget and move on with our lives". Zawsze zostaję z tyłu.

Przeczytane: skończyłam Viajes...i Fabrykantkę aniołków Lackberg (chciałabym się nauczyć szwedzkiego, żeby przekonać się kto - tłumaczka czy autorka - ma problem z zasobem słownictwa)

Obejrzane: Broken

Żyć dla siebie. Działać i robić to, czego chcę  i na co mnie stać, a nie to, na co pozwala mi układ sił we wszechświecie.











wtorek, 5 lutego 2013

Aventurera

Wiecie co? Zrobiłam to. I nie wiem...wychodzę z założenia, że jakoś to będzie. Jestem dorosłym, w miarę ogarniętym człowiekiem. Poradzę sobie.


Na moim koncie bankowym przygnębiająco niewielka ilość pieniędzy, więc do końca miesiąca będę najbardziej oszczędną osobą we wszechświecie. Zaproszenia na obiady mile widziane.

Dlaczego się zdecydowałam? Bo czas już najwyższy zrobić coś dla siebie. Każdy przeżywa taki bunt na jaki go stać i jakiego potrzebuje.

sobota, 2 lutego 2013

Zakończ każdy akapit zdaniem pytającym

istnieje pewien związek między moim złym samopoczuciem wywołanym rozczarowaniami miłosnymi a moją wagą. kiedy jestem nieszczęśliwa, zawsze chudnę. może podświadomie produkuję sobie przykre doświadczenia, żeby zmniejszyć ilość tkanki tłuszczowej w organizmie?

a może po raz kolejny przesadzam z autoanalizą. bo kiedy chcemy zjeść banana, po prostu go jemy bez zastanawiania się czy jemy go na złość naszym rodzicom. w przeciwnym razie nigdy byśmy tego banana nie zjedli. prawda?

powodowana tym impulsem spięłam pośladki (które mi ostatnio schudly! win!) i zarezerwowałam bilety do Ameryki. zwracam uwagę na dobór słów: zarezerwowałam. jeszcze nie kupiłam, bo jestem lamą, która nie potrafi obsługiwać płatności elektronicznych. w poniedziałek okaże się czy moja rezerwacja jest jeszcze ważna. ale czy do tego czasu nie opuści mnie cała odwaga i determinacja?

przez ostatnie dni przechodzę przez wszystkie możliwe rodzaje paniki związane z podjęciem tej decyzji i wydania wszystkich moich oszczędności na ten jeden jedyny cel. zaczynam kwestionować moje motywy. podczas, gdy po prostu powinnam zjeść tego banana skoro mam na niego ochotę. czy nie?






czwartek, 24 stycznia 2013

chcę nią być teraz


Każda cywilizacja ma własne mity. Ta też ma kilka. Od pucybuta do milionera, upadły bohater,który wraca na szczyt, przypadek jako ślepa siła, która pcha nas do przodu. Ja mam swój. Mitologia miejsca, gdzie jest pięknie, gdzie jestem szczęśliwa. Ono jest zawsze daleko ode mnie. Udanie się tam można zawsze logicznie wytłumaczyć: odbiło jej nagle, spakowała walizkę i pojechała. Kocham was, ale nie należę tutaj.

niedziela, 20 stycznia 2013

To nie koniec. Będę pamiętać o tym jeszcze bardzo długo i żadna sukienka w meksykańskie czaszki nie sprawi, że nagle wszystko będzie ok. Nie wiem dlaczego, ale złości mnie, kiedy ktoś patrzy na mnie i mówi: ale sobie z tym szybko poradziłaś.



"Do you want to know why you're single? You're single because you suck"  i inne perełki z elitedaily.com pomagają tylko na chwilę.


Co mogę robić? Mogę organizować przyjęcia. Mogę biec dalej, starać się poznawać nowych ludzi i żyć ciągle czymś nowym. Bo moja egzystencja to seria projektów ułożonych wzdłuż osi czasu w porządku chronologicznym.


Posiadanie bloga jest bardzo ekshibicjonistyczne, a zatem złe (?). Pojawia się pytanie: dlaczego uważam, że kogokolwiek  obchodzi moje sączenie smętów? Nikogo jednak nie zmuszam, żeby to czytał. Jest tyle innych stron, więc porzućcie nadzieję wy, którzy tu wchodzicie. Albo przestańcie wchodzić.


Mam teraz fantazję na kupno psa do kochania.









poniedziałek, 14 stycznia 2013

Kiedy dawniej wyobrażałam sobie swój pogrzeb, widziałam czarny kondukt żałobny wlekący się w deszczu i smętne zawodzący. W tle leciał marsz z tej sonaty Chopina, ewentualnie No Distance Left To Run albo Show Must Go On. Ludzie mdleli z żalu, dzieci krztusiły się od łez. Zmieniam zdanie. Żadnych takich. Kupka popiołu w srebrnej urnie (nie zabierać do domu, bo to niehigieniczne), bez płaczu, kilka optymistycznych piosenek i bardzo proszę nie organizować stypy. Po co? A na grobie nie chcę zdjęcia. Nawet czarno-białego. Epitafium też do chrzanu. Tylko, życzę sobie, żeby było miejsce na świeże kwiaty.


Przechodzę teraz przez fazę gniewu. Ostatnie wydarzenia uderzyły mnie w kilka miejsc jednocześnie, również w kieszeń. Może większość tego związku była wyobrażona i wirtualna, ale co jak co, uczucia były prawdziwe. Za lot do Monachium też nie zapłacłam pieprzonym simgaleonami, tylko złotówkami, które w znacznych ilościach poszły się jebać. Aż mam ochotę jechać do Brazylii i ostro mu wpierdolić. Ugh!

Nie nadaję się do życia, a zwłaszcza w tym klimacie.

Kiedy jestem w panice, albo bardzo cierpię, chodzę do kina, desperacko próbuję otaczać się ludźmi, żeby zapomnieć, że tak naprawdę jestem całkiem sama.

Ostatnio obejrzane: Bejbi Blues i Despues de Lucia. Pierwszy to kakofoniczny scrap-book, od którego nie oczekując zbyt wiele, można otrzymać wciągającą historię, której jeszcze w polskim kinie nie było. Nie uważam, żeby to był dobry film, ale w jakimś sensie pokazuje współczesne dzieciaki, z którymi miałam okazję się zetknąć. A o tym drugim nie słyszałam wcześniej nic. Bardzo poruszający, szkoda, że nie dostał nominacji do Oscara.

Dostałam paczkę z Meksyku. Czytam Viajes en la America ignota.- Jorge Ibargüengoitia. Ne ma jeszcze polskiego przekładu. Interesujące, ironiczne i obnażające jak niewiele wiem o Południowej Ameryce. Ale to nieważne. No matter what, jadę tam w tym roku. Nawet jeśli mam jechać na tę całą Copacabanę po to, żeby opłakiwać stracone złudzenia.





poniedziałek, 7 stycznia 2013

the distance makes the heart grow fonder

gdzie jest tu? tu jest znów tam gdzie wcześniej, ale nie ma już żadnego pięknego marzenia ani planu na potem. a zatem...jest tylko tu

kiedy jest teraz? dokładnie w tej sekundzie, gdzieś między 15.27 a 28. i nie ma żadnego gdzieś indziej, wiec nie ma żadnego potem.

powrót do tej samej beznadziei. czarnego mułu i szlamu. fuj.

czy gdybym była zrobiła coś inaczej, ten szalony plan mógłby być zrealizowany? a może mogłam tylko uniknąć rozczarowania, urywając wszystko ,kiedy jeszcze miałam szansę? nigdy się tego nie dowiem.

tak samo jak nie dowiem się nigdy czy ma ciepłe dłonie, miękkie włosy i szorstką twarz.

czy spotkam jeszcze kogoś kto będzie chciał robić dla mnie tak nieprawdopodobne rzeczy? albo w kim zadurzę się do tego stopnia? wszystkie kobiety marzą o wielkich gestach. taka jest prawda. możemy być cyniczne, ale nic bardziej nas nie bierze niż mężczyzna, który chce nas zdobyć i wkłada w to jakiś wysiłek. z kimkolwiek teraz jest, zazdroszczę tej dziewczynie tego właśnie: poczucia, że jest się kochaną.

chcę być piękną, seksowną Brazylijką z długimi ciemnymi włosami i cyckami jak trzeba. o i jeszcze chcę być zawsze optymistycznie nastawiona do świata i chcę kochać to co robię. a nie być taką nędzną,  szarą słowianką, która się wszystkiego boi, która jest niepewna siebie i smęcąca przez 99% swojego życia.

plan ratunkowy: robić rzeczy
kara: nie jeść
ulga: nie przewiduje się w najbliższej przyszłości




piątek, 4 stycznia 2013

Najgorszy początek roku odkąd pamiętam.

Kres złudzeń.

Wszyscy mieliście rację, gratuluję.

Wstyd i rozczarownie.

Zadziwia mnie to jak bardzo naiwna jestem i jak wiele z siebie potrafie dać drugiej osobie. 100%. Aż nic nie zostaje dla mnie.

Chodź tu ktoś  ja położę głowę na twoim ramieniu i bedę po prostu płakać aż usnę.