poniedziałek, 27 października 2014

Czy jestem kobieta w szkarlacie?

Kojarzycie ten moment scenariusza, w ktorym Glowny Bohater ma dosc czekania az Glowna Bohaterka sie ogarnie i wdaje sie w uklad z Inna i zaraz na drugi dzien odzywa sie ta Glowna jednak i akcja sie komplikuje, bo Bohater chcialby, ale nie wie czy moze ze wzgledu na te Inna?

To jest kurde real life i mi sie to teraz dzieje i ja jestem Glownym Bohaterem.

Po miesiacach frustracji spowodowanej niemoznoscia znalezienia faceta idealnego, postanowilam postawic na luzna relacje z kims, z kim na pewno nie ma przyszlosci, by na drugi dzien dostac wiadomosc od kogos, przy kim pare miesiecy temu mialam moment niesamowice obiecujacej interakcji, ale ktory wtedy byl zajety. A teraz juz nie jest. I umie robic pyszna caipirinhe, prowadzic inspirujaca rozmowe i zaprasza na fajne filmy. I mam ochote przeczytac wszystkie ksiazki z jego biblioteczki.

Czy jestem kobieta w szkarlacie? 








czwartek, 16 października 2014

nobody wins.

jestesmy tym, co nam sie przytrafilo? 

jesli tak to jestem jak ten morski krab, ktory czuje, ze ma na swojej skorupie cala mase koralowcow. ciezko sie idzie z czyms takim na plecach.
jeszcze trudniej pokonac jakikolwiek dystans jesli dzwiga sie oczekiwania calej rodzinie. to jak w tym opowiadaniu o ubogiej krewnej murakamiego. siedzi na plecach i ciazy. niech juz odejdzie!

nie mam partnera, pracy ani planu na najblizsze 5 lat,  a moje rzeczy prawdopodobnie zmiescilyby sie w jednej walizce. no coz. bywa. ale tez z jakichs przyczyn chyba nie chce miec. 


bylam na koncercie w niedziele. jedno wyjscie w tygodniu, ktore srogo mnie ukaralo w poniedzialek rano. ale moge teraz opowiadac, ze widzialam marcelo camelo na scenie.



koniec tego piekielnego semestru odsuwa sie coraz dalej w przyszlosc. a tymczasem zaczal sie juz nowy. 
mam jedne zajecia z banda smierdzacych francuzow, ktorzy ´przypomnieli mi dlaczego nie tesknie za europejskim mezczyzna jako takim. ci tutaj przynajmniej o siebie dbaja. i ci, z ktorymi sie tutaj stykam w wiekszosci maja cos wiecej do powiedzenia niz to, ze wrocili do domu o 5 nad ranem, bo pili sobie caipirinhe ubieglej nocy. 
siedzialam z tylu, wiec moglam sobie obserwowac jak cale zajecia spedzili na facebooku/stronach linii lotniczych albo ogladajac wiadomosci.




środa, 8 października 2014

The Book of Mormon



mialam wczoraj znowu atak paniki. w autobusie. po raz pierwszy od bardzo dawna.
nie mam jak odreagowac tego calego napiecia, frustracji i strachu. 

staram sie mimo wszystko nie utonac. wychodze i nie odpoczywam. 
zespol  z videa gra w niedziele koncert i bardzo chce isc. sa jakies plany, ale to brazylia i plany nie maja racji bytu. bo jesli ktos mowi, ze zadzwoni, to wlasiciwe prawie na pewno oznacza to, ze byc moze zadzwoni w ciagu najblizszego miesiaca, ale bynajmniej nie ma co na to liczyc ani na to czekac.

w ubiegly weekend byl musical i okazuje sie, ze ja lubie musicale...tutaj.

nie tylko u mnie trwa kryzys.
przez lata w mojej rodzinie problemy psychiczne byly tematem tabu. pamietam jak jakies 20 lat temu moj kuzyn przezywal zalamanie nerwowe i mowiono o tym z politowaniem, trywializowano. a teraz pokolenie moich ciotek i wujow musi zmierzyc sie z faktem, ze to nie jest cos, co mozna ignorowac. jeden moralizatorski monolog tez nie wystarczy. i troche szkoda mi obu stron, bo jedna jest bezradna a druga niezrozumiana.