mam dzisiaj wolne i po raz kolejny okazuje się, że nie potrafię odpoczywać. mam ochotę wszystkich i wszystko wymordować. jeszcze nie wiem jak dokonałabym tego na zjawiskach tak abstrakcyjnych jak wiatr, który dzisiaj wieje zbyt mocno. albo na chodniku, który jest dzisiaj wyjątkowo nierówny.
żyję z poczuciem marnowanego czasu. ogromnej ilości energii i niemożności spożytkowania jej w sposób, który dałby mi radość. kiedy pracuję przynajmniej o tym nie myślę.kiedy się uczę, też nie. kiedy (się) biegam też. o matko, mam ochotę na alkohol. na trzy caipirinhe pod rząd. albo na cztery szoty z ambasady śledzia. za duże i za ciepłe.
wrrrrrrrrrr jak ja nienawidzę czekać. jak! zwłaszcza na to aż zacznie się coś dziać wokół mnie. powinnam wierzyć, że wszystko sie jakoś ułoży, bo zwykle tak się dzieje, ale prędzej przegryzę sobie nadgarstki niż do tego dojdzie. niecierpliwam.
a co jest najgorsze w tym wszystkim, że kiedy czekanie trwa za długo, zaczynam hamletyzować jak ostatnia cipa. a może? a co jeśli? nikt na mnie nie czeka za oceanem, będę sama samotna, stęskniona i w ogóle niezrozumiana. życie powinno być serią krótkich ujęć połączonych szybkim montażem. a to co ja tutaj uprawiam teraz to jakieś żałosne popłuczyny po tarkowskim. fu. jeszcze chwila a skończy się na dobrotliwym umiłowaniu egzystencji mej taką jaka jest. fu.
widziane: lanckorona sztuka niemożności stworzenia czegoś z niczego
the thing z 1982 i hipnotyzer. nie chce mi się pisać. sami sobie obejrzyjcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz