piję malinowe piwo, wącham miętę. otaczam się szumem, ale i tak w środku jest pusto.
miejsce, osoba, zajęcie. trzy rzeczy, przez które chciałabym się zdefiniować.
boję się boję się boję się boję się boję się boję się.
nie chcę, żeby znów było bardzo źle, ale wszystko zmierza po równi pochyłej.
żeby się nie rozlecieć nakładam na siebie reżim. nie relaksuję się. nie mam oddechu. zamęczam ludźmi, alkoholem, pracą. zamęczam się nawet rozrywką. popłakuję tylko w łazience, kiedy prysznic zagłusza wszystkie inne odgłosy.
już chyba przestanę komukolwiek mówić, że prawdopodobnie chciałabym się wybrać gdzieś we wrześniu na kilka dni. prędzej w październiku. wyjechać tylko po to, żeby wykorzystać urlop. żeby znów się zmęczyć? nic mnie nie ciekawi, żadne miejsce. żaden człowiek. poza jednym. "jedziesz? chętnie pojadę z tobą. jesteś zaproszona". dzięki, już rzygam tymi wszystkimi Hiszpanami, którzy gdyby mogli, to by się od razu do mnie dobrali. sama ich prowokuję swoją biernością a potem staję okoniem albo śledziem albo co gorzej leszczem.
do niczego się nie nadaję.
obejrzałam Lore. sprowokowana recenzją i ładnymi fotosami w Kinie. ciekawe, ale przebóg, nie chce mi się brnąć w historyczne rozliczenia i niepoprawności polityczne. więc powiem tylko, że był to ładnie sfotografowany film o wchodzeniu w dorosłość. swoją drogą dlaczego ten właśnie moment jest tak bardzo przejmujący i nieustannie przerabiany przez reżyserów? nie ma innych? ja tutaj proponuję. pustka. zrób ktoś niebanalny film o pustce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz