Emocje to naprawdę ciekawa rzecz. Muszę przyznać, że ja swoich się wstydzę. Czasami wydaje mi się, że są przynajmniej dziesięć razy bardziej intensywne niż te u innych ludzi. Boję się bardziej, smucę się bardziej, stresuję się bardziej. Słuchałam ostatnio jakiejś audycji w radiu i wszystkie te objawy zebrano do jednego worka i okrzyknięto tam "negatywnymi emocjami". Czy jakoś tak.
Emocjonalność jest podobno zapisana w naszym DNA Co oznacza tyle, że gdzieś kiedyś komuś te właśnie cechy, nad którymi ja tak ubolewam, do czegoś się przydały. Na przykład jakiś mój przodek w czasie wojny, był tak przestraszony, że schował się w piwnicy i w tej oto kryjówce doczekał kapitulacji. Nie należy mu się za to medal, ale to sprawiło, że przeżył. I przekazał tę cechę mnie (?).
Gdybym postawiła sobie za cel opisanie tego jak się teraz czuję, zajęłoby mi to pewnie kilka lat. Dlatego idąc na skróty pójdę, jak zwykle, w metaforę. Wyobraźcie sobie wnętrze wulkanu, do którego ktoś wrzuca warzywa, ludzi, planety, makulaturę. To ja w tej chwili. Bez ładu i składu. Robię dobrą minę do złej gry, bo nie mogę tak naprawdę nikomu powiedzieć jak strasznie się boję tego, w co się pakuję.
Dlatego też te wszystkie kłębiące się we mnie uczucia znajdują przedziwne ujścia. Dzisiaj na przykład zapłakałam się niemal na śmierć podczas oglądania dokumentu o królewskim dziecku dotkniętym autyzmem i epilepsją.
....
Widziałam Wenus w futrze i film nie zrobił na mnie wrażenia. E. Seigner, owszem. Film - nie.
W Rio pada. Poważnie zastanawiam się nad spakowaniem kaloszy.
Moja psycho twierdzi, że emocje czynią nas bardziej ludzkimi. Nie jechała nigdy na studia do Brazylii i nie wie co wygaduje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz