niedziela, 27 maja 2012

wigilia

nie mogę uwierzyć w to, że ten dzień nadszedł. dzień przed. nie chce mi się silić na żadne metafory. w poniedziałek po prostu zaczynam nową pracę, przebranżawiam się całkowicie, to pewne, ale zupełnie pewne nie jest, co dokładnie będę robić w moim nowym bezosobowym cubicle. żeby chociaż trochę okiełznać szalejące we mnie strachy, przynajmniej je nazwę:
- że o czymś zapomnę
- że się spóźnię
- że nie ogarnę
- że się nie zintegruję
- że godziny pracy będą jednak dla mnie zbyt uciążliwe
- że umrę z przemęczenia przed końcem czerwca*

Uff, czyli boję się w zasadzie tego co zwykle, ale razy tysiąc.

tak się miotam, tak kręcę, próbuję i szukam. co jakiś czas wydaje mi się, że widzę swój własny ogon i mam ochotę go gryźć ze złości. wrrrr







* bo przez kilka tygodni powinnam jeszcze kontynuować moją niezwykle dochodową działalność korkową.







czwartek, 17 maja 2012

Wolałabym być jak żmija, która zrzuca z siebie skórę i przeobraża się niż jak jakiś krab, którego muszla obrasta coraz to nowym podwodnym kwieciem uniemożliwiającym mu poruszanie się. Zaczynam nową pracę za kilka dni. Oddalam się z prędkością światła od tego, kim byłam jeszcze nie tak dawno. Zmieniają się atomy w moim ciele, rosną włosy. Patrzę czasami na ich jasne końcówki i zastanawiam się czy widziały asturyjski deszcz albo chociaż norweski fiord. Przeobrażenia nie można zatrzymać. Ono dzieje się mimo wszystko, mimo woli.







Ostatnio znów poczułam się wyjątkowo samotna.

czwartek, 10 maja 2012

zmiana

coś złego czy potrzebnego?
coś do czego się dorasta czy może coś co zawsze przychodzi zbyt nagle?
coś na co się nie zgadzam czy coś, co akceptuję, bo nie mam innego wyjścia?



sobota, 5 maja 2012

undo your mind

jazda bez trzymanki, neurochirurgia, masakra. call it what you want. wracasz z pracy pewnego dnia i dowiadujesz się, że nie masz prądu i mieć nie będziesz, bo właściciel mieszkania nie płacił rachunków od dwóch lat. w ciągu kolejnych 24 godzin dzięki pomocy przyjaciół organizujesz superszybką akcję przenosinową do nowego lokum, pomagasz ile możesz, przerażasz się brakiem kasy na opłacenie dwóch mieszkań na raz, brakiem stałej pracy i tym, że jesteś spóźniony, nie spałeś, nie wiesz już nic, nie ogarniasz, ciągle pracujesz w 4 różnych szkołach na raz, starasz się odłożyć jeszcze coś na wyjazd do Wiednia, spakować, kupić euro, zdążyć uff i nagle znajdujesz się w Wiedniu ze szprycem w dłoni, przyglądasz się kwitnącym na różowo kasztanom, podziwiasz Pocałunek Klimta i ogrody Schonbrunnu, nie chcesz wracać, sytuacja stresowa, nikt cię nie lubi, ktoś ma ci coś do zarzucenia, nie masz czasu dla siebie, robisz coś czego nie chcesz, presja grupy, chcesz wracać, jedziesz nocnym autobusem i starasz się nie rozmyślać nad tym jak bardzo porąbane jest twoje życie i ile czasu w pojedynkę to odpowiednia ilość czasu i czy coś jest nie tak z tobą samym, ależ oczywiście, że coś jest z tobą nie tak. szósta rano Katowice. poranek jest już ciężki od upału. siódma rano Kraków. na Salwatorze, łapiesz nieudolnie sen. to nic, to tylko ostatnie dwa tygodnie mojego życia.

co przeczytałam? pasjonujące reportaże na temat Wysp Owczych M. Michalskiego i M. Wasilewskiego. przez chwilę sądzę, że mogłoby mi być tam nieźle. złudzenie.