środa, 31 lipca 2013

"and if I get scared...you're always around"

Cher and Sonny - I got you babe

Bullshit. Nikogo nigdy nie ma. Nawet jak jest. Jesteś sama. Inni są obok. I tylko tymczasowo.


Lato jest stworzone do oglądania horrorów. W trzydziestostopniowym upale, w oparach wódki, kiedy wydaje się nam, że nie jesteśmy smutni a American Pie jest naprawdę zabawne. Dwa dni później nasza tchórzliwa sąsiadka wygłosiła monolog z balkonu w stronę delikatesów Alma, że jesteśmy za głośno w nocy. Tak jakby nie mogła nam tego powiedzieć w twarz? Wracając do horrorów, Conjuring, które z jakichś przyczyn zostało przetłumaczone jako Obecność. Szłam do kina przekonana, że stanę się autorką obory jeszcze w tym przybytku nie widzianej. Słowo daję! Ale nie doszło bynajmniej do żadnych ekscesów. Bo jeśli oglądałeś wcześniej jakiekolwiek trzy inne horrory, nic cię tu nie zaskoczy. Obowiązkowe wykrzyknienia z gatunku "Po co kurwa leziesz tam gdzie najciemniej?!" miały oczywiście miejsce, jak również obserwowanie ekranu przez palce, ale ale...czegoś brakowało, żeby naprawdę się przerazić. Nie boję się przed pójściem spać. Chyba, że śmierci, przyszłości, wielkiej szarańczy, która siedzi na suficie i pająka w odkurzaczu, który może jeszcze żyje, wyjdzie i będzie się mścił!




Kiedy jest się nastolatkiem, kibicuje się z całego serca, wszystko stawa na jedną kartę. Nie ma planów B. Zarejestrowałam się na TOEFL...na 31 sierpnia. I dokładam sobie kolejną cegiełkę do czegoś, co może być zamkiem na piasku bez planu ewakuacji budynku. A wszystko to świadomie, perwersyjnie. Bo nie widzę innego wyjścia.


Brak komentarzy: