środa, 24 czerwca 2009

na przejściach na pieszych


są takie newralgiczne punkty w mieście, gdzie czy tego chcemy, czy nie przecinają się trajektorie lotu wielu ludzi. zmuszeni do dzielenia tej samej doli, choć na krótką chwilę, dochodzi do dziwnych spięć, interakcji,które mnie fascynują, i których się panicznie obawiam.
kiedy np. znudzony, zmęczony i spocony tłum staje na przejściu dla pieszych przy Placu Inwalidów wiem, że nastąpić wręcz musi coś ciekawego. zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, ze swiatła te są wyjątkowo wredne, bo światło zielone włącza się na krótko i nikt idący normalnym tempem nie jest w stanie przekroczyc calej alei Któregośtam Listopada i musimy (my-piesi) zatrzymywać się na wysepce pośród samochodów i czekać na kolejne zielone.
zawsze znajdzie się jakiś uprzedzony do świata staruszek. jakaś pani po 50tce z tapirem na głowie, jakiś młodzian ze słuchawkami w uszach, żulik etc. od staruszków, którzy chcą zagadać i podzielić się swoimi frustracjami każdy się odsuwa. dzisiaj byłam tego światkiem. Tapirzyca bezczelnie odsunęła się od niego na odległość 10 metrów. udawała ,że nie słyszała.
czasem myślę sobie, że skończę jako takie dziwadło, którego małe dzieci będą się bać, od którego ludzie na przeystankach będą się odsuwać.

jest bardzo gorąco. mam ochotę pojechać do lasu. samo patrzenie na to zdjęcie sprawia, że jestem spokojniejsza.

Brak komentarzy: