Kiedy jedna rzecz się nie układa, można to jakoś przeżyć. Ale kiedy wszystkie na raz? Obecnie udaję, że jeszcze nie muszę panikować. Co za kretynka ze mnie.
Dawno już nie oglądałam fimu opartego tak całkowicie na sile i magnetyzmie jednego aktora. A taki jest Wstyd z Fassbenderem. Trudno się było od niego opędzić w tym roku, ale nie narzekam, bo jestem jego piszczącą fanką. Wstyd sprawia, że widz zaczyna się zastanawiać nad rolą seksu i samotności również w jego własnym życiu, ale jest to też jeden z setek innych filmów o uzależnieniu, więc w tym kontekście sprawa już tak bardzo nie podnieca.
Kinowy tydzień zakończyłam Artystą. I nie wydaje mi się, żeby można było cokolwiek na ten temat powiedzieć. Ani nie wzruszył, ani nie ubawił. Przepatrzyłam go, przejadłam, pozbyłam się.
Nie mogę natomiast pozbyć się tego nieprzyjemnego smaku w ustach. Wiecie co to jest? To rozczarowanie. Powinnam się już dawno do niego przyzwyczaić, albo nauczyć się skutecznego poprzestawania na tym co jest. Ja natomiast jestem zachłanna, chcę wszystko albo nic. Wczoraj na koncercie myślałam, że wyjdę z siebie, że ze złości zacznę tłuc szklanki i wrzeszczeć. Wszystko przez...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz