piątek, 23 grudnia 2011

ginger bread

Mam mokre oczy w te dni. Boże Narodzenie mnie rozczula, natrętnie cisną mi się do głowy wspomnienia sprzed 15 lat i sprzed roku, kiedy wszystko, co mnie otaczało było zupełnie różne niż teraz. Chyba nie lepsze, bo w powietrzu unosił się już swąd rozkładu, którego ja zupełnie nie rozpoznawałam.
Wypełnia mnie jedzenie i pustka.Pierniki wyszły w tym roku przepyszne.

Skończyłam czytać dzisiaj rano reportaż Martina Pollacka pt. Śmierć w bunkrze, opowieść o moim ojcu, czyli historia o synu, próbującym zrozumieć dlaczego jego rodzina uległa magii narodowego socjalizmu. Nie czytuję reportaży, i w ogóle czytuję mało mądrych lektur ostatnio, bo mam nadal problemy ze skupieniem uwagi na dłużej niż 15 minut.

Do końca roku chciałabym móc uporać się z całym tym gównem, które przewaliło się przez mój żywot w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy. Wycisnąć z niego jakiś sens, zagospodarować te doświadczenia, żeby nie wzdrygać się z odrazą za każdym razem gdy pomyślę o...albo o...Nie chcę też dostawać zawału serca, kiedy wydaje mi się, że widzę...ani wtedy kiedy myślę o głupotach jakie wyrabiałam kiedy...
O, już wiem. Chcę stanąć przed lustrem takim dużym, w którym widać mnie dokładnie, takim jak w przebieralni w h&m, w niepochlebiającym mi zupełnie świetle białej lampy, i powiedzieć sobie: Je ne regette rien




Brak komentarzy: