poniedziałek, 5 stycznia 2015

The numbers are low

I zaczelo sie. Imprezy na ulicach i pochody i koncerty. W skrocie: karnawal. W sobote bylam na pierwszym bloco. Tego nie da sie porownac z niczym, co mamy w Europie. Zwykle zaczynaja sie w okolicach poludnia. Ludzie zbieraja sie na jakims placu, pija godzinami mocno schlodzone piwo, zaczynaja rozmawiac z przypadkowymi osobami, bardzo szybko przechodzac do rzeczy. W pewnym momencie tlum rusza naprzod. Kilkudziesieciu muzykow, tancerze, klauni na szczudlach. Powazni pracownicy bankow na codzien w garniturach na te okazje zakladaja sukienki swoich dziewczyn, konfetti unosi sie nad spoconymi cialami i jakims sposobem idziemy ciagle do przodu niezdarnie podrygujac. Zazwyczaj konczy sie ok. 22...twarza w twarz z osoba, ktorej kilka godzin wczesniej sie nie znalo. Niezdarnie wymieniamy sie numerami telefonow.


Bardzo dlugo obywalo sie bez powaznych tematow. To nie ja zaczelam. Na urodziny dostalam poemat <sic!> i deklaracje, ze jasne, jest super, ale... Oba prezenty wywolaly porownywalnie mrozacy krew w zylach efekt.


Bilans. 4 dni. 2 kace. 1 nowa randka.


Brak komentarzy: