nic się nie chce. nic nic nic.
refleksja datowana na dzień dzisiejszy (miejsce: Plac Wszystkich Świętych, godz. 10.00 Kraków). jestem czlowiekiem gotowym wysiac z tramwaju i specjalnie wstapic do piekarni po pysznego palucha od Pawlaka (z sezamem - chociaz najlepsze sa z ziarnami takimi innymi, z dyni?), nadkladam drogi, zeby wstapic czasem na Kleparz po swieze owoce. a inni cale zycie jedza zwykly chleb, sprzed dwoch dni z kefirka i ich to najzwyczajniej w swiecie jebie co jedza i czy osiagneliby troche wiecej przyjemnosci jedzac inny chleb. czarny, z ziarnami. albo ciabatę albo no nie wiem COKOLWIEK. tak samo jest ze sprawami kulturalnymi/kulturowymi chyba. po co maja wychodzic wczesniej z tramwaju skoro cale zycie jedli zwykly chleb. chleb to chleb.
nie trzeba wiele, zeby popasc w depresje. a biorac pod uwage jeszcze fakt, ze przed nami jeszcze kilka miesiecy (4) takiego syfu. zastanawiam sie ile wody wytrzyma nasz dach. ile tej wody wytrzymaja golebie z naszego dachu. ile wody wytrzymamy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz