sobota, 12 września 2009

bastardzi

na filmie tarantino jest jak na piwie z kumplem, który oglądał mnóstwo filmów
(większość z nich po kilka razy) i nie może przestać o nich rozmawiać. olewa to, czy ty wiesz o co mu chodzi i czy pamiętasz scenę, którą on ma teraz przed oczami. po prostu nawija i nawija.
"bękarty wojny" można obejrzeć jako sprytny kolaż z filmów wojennych, spaghetti westernów i azjatyckich filmów o zemście. można też jako jeden wielki żart z kina gatunków i naszych wyobrażeń. mój wniosek po seansie: Tarantino bawił się co najmniej tak dobrze robiąc Bastardów, jak ja podczas ich oglądania.
tylko może raz zastanowiłam się z czego tak naprawdę się śmieję: z grupy 300 ludzi ginących w pożarze. więc wszystko dzieje się, mimo wszystko, w granicach wysublimowanego poczucia humoru.

***
od kilku dni budzę się o godzinie 11.50. śniadanie jem ok. 13.oo a spać idę o 4 nad ranem.

nocne seanse w dniu premiery są świetne.

w ryanairze można kupić tanie bilety do Szwecji na początek grudnia. ale może rzeczywiście lepiej jechać tam na wiosnę, bo noce zimowe na północy są przecież okrutnie długie. (patrz: "Noc na Ziemii" J. Jarmuscha). tylko, że do tego czasu już na pewno mi przejdzie cała ochota, albo będę już zupełnie out of cash.

Brak komentarzy: