wczorajszy dzień okreslono jako najcieplejszy w roku i jeden z trzech najcieplejszych dni w ciagu ostatnich stu lat. upal zwalil mnie z nog do tego stopnia, ze utknelam w domu, polozylam sie plackiem i nawet nie staralam sie zebrac mysli. pozwolilam, zeby fale goraca wdzieraly sie do pokoju i pozostalam tak az do zmroku.
od 5 dni codziennie uprawiam sport. i zauwazylam, ze musze zmienic troche diete, bo brakuje mi sily. zwlaszcza wieczorem.
a moze to to nagle ozywienie w moim życiu towarzyskim? przyczajam sie i analizuje. moze zbyt wnikliwie z reszta. ale staram sie nie inwestowac.
a propos diety. w te upalne dni absolutnie nie mam ochoty jesc niczego ciezkostrawnego ani cieplego. wiec wstapilam ostatnio na salatke z mango, salaty i orzechow nerkowca. spedzilam w restauracji 18 minut i przez caly ten czas w myslach staralam sie usprawiedliwic siebie i moj wybor dotyczacy jedzenia. tzn. czulam, ze jako jedyna na sali nie zmowilam miesa i ze kelnerzy maja mnie albo za biedaka albo za dziwadlo na diecie (dwa razy mnie pytali czy na pewno nie chce oliwy do tej salatki....). wiec bite 18 minut rozgrywalam debate oksfordzka sama ze soba na temat tego dlaczego warto jesc salatki. paranoja. dopiero jak zaplacilam zdalam sobie sprawe z tego jak zmarnowalam ten czas. i nikt mi go nie zwroci.
obejrzane: whiplash - zaskakujaco blady. znaczy fajny montaz, ciekawie zagrane, ale...nie wiem, moze to nie byl wieczor na filmy o walce na charaktery i wytrzymalosc.
oslo, 31 sierpnia - w dialogach uslyszalam siebie i swoich znajomych. i do konca trzymalam kciuki za glownego bohatera. ciekawa kontynuacja re-prise.
the farewell party - film o grupie starszych ludzi, ktorzy dokonuja litosciwej eutanazji na znajomych blizszych i dalszych. w ramach festiwalu rio i zmusil mnie do myslenia "a co jesli,,,a co kiedy" na niewygodne tematy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz