niedziela, 22 stycznia 2012

Laundry service

Jest tyle rzeczy, o których chcę i nie chcę pisać. O których muszę? Piszę, żeby coś mnie nie dręczyło od środka a czasem, żeby zrobić sobie dobrze i popławić się we własnej maluczkości.
Najpierw "Weekend Update":
Będę pisała relacje z krakowskich eventów kulturalnych i ktoś to nawet opublikuje na stronie internetowej dość dużej i znanej marki. Kilka punktów w górę na moim wskaźniku z samooceną. Z poziomu "bardzo bardzo niska", wkraczamy na "bardzo niska".
Zasmakowałam w pralni samoobsługowej. Kojarzy mi się z filmami Wonga Kar Waia, miastem, które nigdy nie śpi, obcymi ludźmi, między którymi na chwilę dochodzi do przypadkowej interakcji, kiedy tłumaczą sobie zasady funkcjonowania tego przybytku. Czy wiedzieliście, że przychodzi tam naprawdę sporo osób?
G., zamiast się uczyć, napierdala w Larę, dlatego od naszych ścian odbijają się odgłosy walki. Dialog sprzed kilku minut: "W co ona jest w ogóle odziana?" (ja zdegustowana) "W odzienie!" (G. zirytowana).
Zachowuję się jak zupełna idiotka w sytuacjach nieprzewidzianych i nagłych mających związek z tematem tabu. To jak odruch bezwarunkowy, mam ochotę wziąć nogi za pas i już. Wiem, że to głupie, ale tak w sumie...dlaczego mam to zmieniać? Może sobie pozwolę?
Nie ma niczego lepszego niż rozmowa z osobą, której się nie boję, ani nie wstydzę. Miałam taką w sobotę przy ulicy Św. Tomasza. Śnieg wydaje się bielszy przynajmniej na chwilkę.
Według najnowszych doniesień jestem czarująca. Przyjemna wiadomość, ale znów z nieodpowiedniego źródła.

Gdybym dzisiaj umarła, byłoby mi przykro i czułabym niedosyt.






Brak komentarzy: