czwartek, 16 października 2014

nobody wins.

jestesmy tym, co nam sie przytrafilo? 

jesli tak to jestem jak ten morski krab, ktory czuje, ze ma na swojej skorupie cala mase koralowcow. ciezko sie idzie z czyms takim na plecach.
jeszcze trudniej pokonac jakikolwiek dystans jesli dzwiga sie oczekiwania calej rodzinie. to jak w tym opowiadaniu o ubogiej krewnej murakamiego. siedzi na plecach i ciazy. niech juz odejdzie!

nie mam partnera, pracy ani planu na najblizsze 5 lat,  a moje rzeczy prawdopodobnie zmiescilyby sie w jednej walizce. no coz. bywa. ale tez z jakichs przyczyn chyba nie chce miec. 


bylam na koncercie w niedziele. jedno wyjscie w tygodniu, ktore srogo mnie ukaralo w poniedzialek rano. ale moge teraz opowiadac, ze widzialam marcelo camelo na scenie.



koniec tego piekielnego semestru odsuwa sie coraz dalej w przyszlosc. a tymczasem zaczal sie juz nowy. 
mam jedne zajecia z banda smierdzacych francuzow, ktorzy ´przypomnieli mi dlaczego nie tesknie za europejskim mezczyzna jako takim. ci tutaj przynajmniej o siebie dbaja. i ci, z ktorymi sie tutaj stykam w wiekszosci maja cos wiecej do powiedzenia niz to, ze wrocili do domu o 5 nad ranem, bo pili sobie caipirinhe ubieglej nocy. 
siedzialam z tylu, wiec moglam sobie obserwowac jak cale zajecia spedzili na facebooku/stronach linii lotniczych albo ogladajac wiadomosci.




Brak komentarzy: