sobota, 7 lipca 2012

wędrujący tatuaż. z mojej prawej piersi na lewą dłoń. naprawdę czasami mi szkoda, że nie jest tam na stałe.może sobie zrobię?

śpię tak mało i jest tak gorąco, że zaczynam powątpiewać w realność nawet tego, czego dotykam, a zastanawia mnie prawdziwość czegoś, co tylko wyczuwam w moim wnętrzu. co to takiego? drży i jest bardzo wątłe, ale jednocześnie chyba silne,skoro napędza mnie do mieszania dnia z nocą, gubienia kroku i pozostawania w trybie raz euforii, raz skrajnej niepewności.uwielbiam to uczucie. gdyby udało się je wyhodować laboratoryjnie, na pewno oddałabym za nie każde pieniądze. syntetyczne zakochanie? żyła złota. ok, trochę się zagalopowałam.

obejrzane: Valhalla Rising i nowa wersja Wuthering Heights.

pierwszy był hipnotyczny i frustrujący za razem. pustkowia, kadry, w których pozornie nic się nie dzieje. niemoc i rozpacz i jeszcze szaleństwo. to nie jest film o Wikingach. bardziej jakaś metafizyczna opowieść o relacjach między ojcem i synem, sacrum i profanum, kontinuum i zmianą.
drugi był ambitnym projektem, który nie do końca się powiódł.ale pierwsza połowa filmu bardzo mi się podobała. ta klasyczna historia została całkowicie ogołocona z jej gotyckiego potencjału , ale dała zupełnie inny obraz Heathcliffa, Kathy, relacji między nimi a przyrodą, dzięki naturalistycznej wręcz narracji. na pewno puryści byli zgorszeni. mnie to nie przeszkadzało. drażniła mnie natomiast infantylna wersja dorosłych wcześniej bohaterów. i brak pointy.

na koniec przygnębiająca myśl, która zalęgła mi się właśnie w głowie (za dużo myślę).
co jeśli relacje między ludźmi sprowadzają się do wyciskania z siebie tego co najlepsze?
czy powinniśmy walczyć o to, żeby nie oddawać wszystkiego? a może nie zważać na to i cieszyć się tym, co dostaniemy w zamian?

załączam piosenkę.






Brak komentarzy: