Podatna na wpływy jestem ostatnio. Podsunąć mi pod nos gazetę, czytam i mam ferment w głowie. Tak jak po wywiadzie z listopadowego Zwierciadła, który można by zatytułować Puszczam się, ergo sum. W artykule sformułowanie to użyte jest w szerszym kontekście. Puszczać się to robić to, na co ma się ochotę, pozwalać sobie odczuwać złość albo radość.
Czytam Celine'a i walczę z nim każdym zdaniem.
Słucham hiszpańskiego rapu.
Za rzadko pamiętam o tym, że mogę zmienić zdanie.
Królestwo za świeżo wyciśnięty sok grejpfrutowy, kimono z h&m oraz srebrny łańcuch ze stradivariusa. Ktokolwiek twierdził, że seks jest lepszy niż zakupy, mylił się.
poniedziałek, 31 października 2011
niedziela, 23 października 2011
Chciałabym dzisiaj mieć poduszkę z chmielu
Dzisiaj będzie dużo o literaturze.
Tytuł pochodzi z wiersza, który uwielbiałam kiedy miałam lat 13. Czytając go po latach czułam jakbym odwiedzała miejsce, w którym dawno mnie nie było. Ma w sobie coś ujmującego, chociaż inne wiersze Pawlikowskiej nie oparły się mojemu dojrzewaniu i wydają mi się obecnie skrajnie grafomańskie.
Skończyłam czytać kolejną książkę Krajewskiego o Breslau. Bo ja w ogóle lubię czytywać kryminały. To jak rozwiązywanie zagadki logicznej, albo po prostu bezbolesne objadanie się kolejnymi stronami, których numery zmieniają się w bardzo szybkim tempie.
Jako pierwszą z serii, przeczytałam Dżumę w Breslau i podobała mi się o wiele bardziej niż Śmierć... . Po pierwsze dlatego, że intryga nosiła jakiekolwiek znamiona prawdopodobieństwa. Po drugie dlatego, że Eberhard Mock, główny bohater cyklu, daje się jeszcze lubić. Już wie jak złapać kogoś w swoje słynne "imadło", ale daleko mu do cynicznego, cwaniaka i manipulatora, w którego ma zmienić się na przestrzeni lat. Nie żałuję, że sięgnęłam po te powieści. Uwielbiam tamtą epokę, aż nabrałam ochoty, żeby odwiedzić wypaczony zbrodnią Wrocław, ale przynajmniej na razie, mam dość tego seksizmu, tego faszyzmu, tej brutalności. Poczytam sobie coś o jednorożcach, tęczach i miłości teraz.
I jeszcze...
Mario Vargas Llosa. To jest ciekawa historia. Było wczoraj spotkanie z nim w Kijowie. Tydzień wcześniej do odebrania były darmowe wejściówki w Znaku na Sławkowskiej. Kiedy tam dotarłam, pocałowałam klamkę i usłyszałam, że wszystkie rozeszły się w 15 minut. Byłam załamana i przekonana, że ominie mnie jedyna okazja w moim życiu, by móc stanąć z nim twarzą w twarz. Ale poszłam tam z W. i nie dość, że udało nam się wejść do środka, żeby obejrzeć relację na telebimie, to jeszcze później weszłyśmy na salę, bo wszystkie dygnitarzyny stwierdziły, że mają lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie rozmowy o literaturze.
Don Mario był wspaniały. Miałam wrażenie, że spijam każde słowo z jego ust. Był dowcipny, czarujący a mnie pozostaje tylko żałować, że nie jest 50 lat młodszy. Nic nie poradzę na to, kręci mnie, kiedy facet dobrze się wysławia i świetnie pisze.
A teraz film...
Nie oglądam dużo, chociaż mam masę wolnego czasu. Ciężko mi się zabrać. We wtorek widziałam znów Walc z Bashirem i możliwe, że wywarł na mnie lepsze wrażenie niż za pierwszym razem, ale uświadomiłam sobie, że nie jest to film, o którym można długo dyskutować. To jest jeden z tych, które można podsumować jednym zdaniem.
Obejrzałam jeszcze Pogorzelisko. Polecam. Film, w którym w zasadzie nic się nie dzieje, a który przez ostatnie 30 minut serwuje taką dawkę emocji, że widz otwiera usta ze zdumienia.
I na sobotni wieczór/niedzielny poranek, dla fanek idealnej klatki piersiowej Ryana Goslinga i dziwnej twarzy Emmy Stone: Crazy, Stupid, Love. Rzecz zupełnie nierealistyczna, ale parsknęłam śmiechem 3 razy.
Na koniec: boję się, ale cieszę się. Koniec z myśleniem o rzeczach, o których nie ma co myśleć. Koniec z czasem święta, nadchodzi czas pracy.
Tytuł pochodzi z wiersza, który uwielbiałam kiedy miałam lat 13. Czytając go po latach czułam jakbym odwiedzała miejsce, w którym dawno mnie nie było. Ma w sobie coś ujmującego, chociaż inne wiersze Pawlikowskiej nie oparły się mojemu dojrzewaniu i wydają mi się obecnie skrajnie grafomańskie.
Skończyłam czytać kolejną książkę Krajewskiego o Breslau. Bo ja w ogóle lubię czytywać kryminały. To jak rozwiązywanie zagadki logicznej, albo po prostu bezbolesne objadanie się kolejnymi stronami, których numery zmieniają się w bardzo szybkim tempie.
Jako pierwszą z serii, przeczytałam Dżumę w Breslau i podobała mi się o wiele bardziej niż Śmierć... . Po pierwsze dlatego, że intryga nosiła jakiekolwiek znamiona prawdopodobieństwa. Po drugie dlatego, że Eberhard Mock, główny bohater cyklu, daje się jeszcze lubić. Już wie jak złapać kogoś w swoje słynne "imadło", ale daleko mu do cynicznego, cwaniaka i manipulatora, w którego ma zmienić się na przestrzeni lat. Nie żałuję, że sięgnęłam po te powieści. Uwielbiam tamtą epokę, aż nabrałam ochoty, żeby odwiedzić wypaczony zbrodnią Wrocław, ale przynajmniej na razie, mam dość tego seksizmu, tego faszyzmu, tej brutalności. Poczytam sobie coś o jednorożcach, tęczach i miłości teraz.
I jeszcze...
Mario Vargas Llosa. To jest ciekawa historia. Było wczoraj spotkanie z nim w Kijowie. Tydzień wcześniej do odebrania były darmowe wejściówki w Znaku na Sławkowskiej. Kiedy tam dotarłam, pocałowałam klamkę i usłyszałam, że wszystkie rozeszły się w 15 minut. Byłam załamana i przekonana, że ominie mnie jedyna okazja w moim życiu, by móc stanąć z nim twarzą w twarz. Ale poszłam tam z W. i nie dość, że udało nam się wejść do środka, żeby obejrzeć relację na telebimie, to jeszcze później weszłyśmy na salę, bo wszystkie dygnitarzyny stwierdziły, że mają lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie rozmowy o literaturze.
Don Mario był wspaniały. Miałam wrażenie, że spijam każde słowo z jego ust. Był dowcipny, czarujący a mnie pozostaje tylko żałować, że nie jest 50 lat młodszy. Nic nie poradzę na to, kręci mnie, kiedy facet dobrze się wysławia i świetnie pisze.
A teraz film...
Nie oglądam dużo, chociaż mam masę wolnego czasu. Ciężko mi się zabrać. We wtorek widziałam znów Walc z Bashirem i możliwe, że wywarł na mnie lepsze wrażenie niż za pierwszym razem, ale uświadomiłam sobie, że nie jest to film, o którym można długo dyskutować. To jest jeden z tych, które można podsumować jednym zdaniem.
Obejrzałam jeszcze Pogorzelisko. Polecam. Film, w którym w zasadzie nic się nie dzieje, a który przez ostatnie 30 minut serwuje taką dawkę emocji, że widz otwiera usta ze zdumienia.
I na sobotni wieczór/niedzielny poranek, dla fanek idealnej klatki piersiowej Ryana Goslinga i dziwnej twarzy Emmy Stone: Crazy, Stupid, Love. Rzecz zupełnie nierealistyczna, ale parsknęłam śmiechem 3 razy.
Na koniec: boję się, ale cieszę się. Koniec z myśleniem o rzeczach, o których nie ma co myśleć. Koniec z czasem święta, nadchodzi czas pracy.
wtorek, 18 października 2011
Staram się nie umrzeć z wyrzutów sumienia. Powtarzam sobie, że opłacało się podjąć ryzyko i spróbować czegoś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Przecież musimy popełniać błędy, żeby dowiedzieć się czegoś o nas samych. ALE. Sama już nie wiem kim jestem i w co wierzę. Mam mętlik w głowie. Podświadomie przypuszczam tylko, że zasługuję na coś lepszego. Np. na to, żeby ktoś zauważał mnie w pokoju pełnym ludzi, interesował się tym, czego chcę i liczył się z tym. Jeśli nie, to wszystko nie może mieć sensu.
czwartek, 13 października 2011
Kiedy wczoraj wieczorem wybierałam się w podróż na wschód i prawie wcale się nie zdziwiłam na wieść o 60 minutowym opóźnieniu, poszłam do Empiku. Zawsze wtedy kupuję sobie Kino na drogę, ale tym razem nabyłam Charaktery i doznałam iluminacji po przeczytaniu artykułu o wstydzie. Zacytuję najczęstsze błędy myślowe popełniane przez zawstydzonych:
1. Robienie z igły wideł
2. Czytanie w myślach innych ludzi
3. Branie wszystkiego do siebie
4. Nadmierna generalizacja
5. Myślenie w kategoriach albo-albo
6. Przekonanie o własnej nieomylności
7. Myślenie w kategoriach nakazów i zakazów
8. Błędne przekonanie na temat własnego wpływu na rzeczywistość
9. Wybiórcze przetwarzanie informacji
10. Obwinianie i etykietowanie
Cała ja. Zawstydzają mnie różni ludzie i różne sytuacje, ale przecież najbardziej zawstydzam siebie ja sama. Nawet kiedy nikt już nie pamięta, ja pamiętam, ja się wstydzę i muszę sobie dopiero przypominać, że teraz musi być już tylko lepiej. Najlepsze jest to, że nawet kupując tę gazetę się zawstydziłam, bo dawniej śmiałam się z ludzi, którzy to czytają.
Coś złego się ze mną dzieje? Słucham w kółko tej samej piosenki, wiejskiej melodyjki w stylu country i nawet utożsamiam się z jej słowami. A może właśnie to nic złego?
Odtrutkami na wstyd są być bliskość, szczerość i godność. Czy tylko mi wydają się czasami takie trudne?
1. Robienie z igły wideł
2. Czytanie w myślach innych ludzi
3. Branie wszystkiego do siebie
4. Nadmierna generalizacja
5. Myślenie w kategoriach albo-albo
6. Przekonanie o własnej nieomylności
7. Myślenie w kategoriach nakazów i zakazów
8. Błędne przekonanie na temat własnego wpływu na rzeczywistość
9. Wybiórcze przetwarzanie informacji
10. Obwinianie i etykietowanie
Cała ja. Zawstydzają mnie różni ludzie i różne sytuacje, ale przecież najbardziej zawstydzam siebie ja sama. Nawet kiedy nikt już nie pamięta, ja pamiętam, ja się wstydzę i muszę sobie dopiero przypominać, że teraz musi być już tylko lepiej. Najlepsze jest to, że nawet kupując tę gazetę się zawstydziłam, bo dawniej śmiałam się z ludzi, którzy to czytają.
Coś złego się ze mną dzieje? Słucham w kółko tej samej piosenki, wiejskiej melodyjki w stylu country i nawet utożsamiam się z jej słowami. A może właśnie to nic złego?
Odtrutkami na wstyd są być bliskość, szczerość i godność. Czy tylko mi wydają się czasami takie trudne?
niedziela, 9 października 2011
Najgorsze w podejmowaniu decyzji jest później życie z ich konsekwencjami. Dlatego tak bardzo nie lubię ich podejmować. Troszkę konkretów. Nie lubię kiedy zaczynam mieć oczekiwania. Staję się wtedy męcząca, bo często nie dostaję tego, czego bym chciała. Bardzo nie lubię takiej siebie, więc zrobiłam tej maniaczce popieprzonej na złość. Przestanie oczekiwać czegokolwiek. A ja prawdopodobnie będę tego żałować. Już mi smutno trochę. Czy to dziwne, że nie jestem w stanie powiedzieć, że seks to dla mnie jak zapinanie zegarka na ręce, akt zupełnie bez znaczenia?
No i jeszcze coś na co wszyscy czekają, gwóźdź popularnego programu "Moje życie jest beznadziejne":
CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?
No i jeszcze coś na co wszyscy czekają, gwóźdź popularnego programu "Moje życie jest beznadziejne":
CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?
poniedziałek, 3 października 2011
Czy tego chcemy czy nie, wiatr zmienia czasami kierunek. W sobotę uśmiech nie mógł zejść mi z twarzy i to było wspaniałe uczucie. Nieważne jak to osiągnęłam. Możliwe, że za tydzień nie będę już miała żadnych powodów, żeby się cieszyć. Nieważne - dość analizowania. Jak mówiła Scarlett: pomyślę o tym jutro.
Do 17 października nie prowadzę kursów. To oznacza, że znów stoję przed wyzwaniem - zorganizować sobie czas, zaopiekować się sobą. Dzisiaj wykład w sukiennicach, wreszcie przeczytam książki, które ustawiłam w zgrabny stos i odłożyłam na półkę, to samo z filmami, spotkam się też na kawie z wszystkimi, z którymi powinnam była spotkać się już miesiąc temu. Z daleka wygląda to ładnie, w środku jak zwykle cała się trzęsę.
Pod Wawelem jest fajna wystawa zdjęć: sóweczki, żubry, rysice, puszczyki, ryjówki, rzęsorki, myszorki.
Do 17 października nie prowadzę kursów. To oznacza, że znów stoję przed wyzwaniem - zorganizować sobie czas, zaopiekować się sobą. Dzisiaj wykład w sukiennicach, wreszcie przeczytam książki, które ustawiłam w zgrabny stos i odłożyłam na półkę, to samo z filmami, spotkam się też na kawie z wszystkimi, z którymi powinnam była spotkać się już miesiąc temu. Z daleka wygląda to ładnie, w środku jak zwykle cała się trzęsę.
Pod Wawelem jest fajna wystawa zdjęć: sóweczki, żubry, rysice, puszczyki, ryjówki, rzęsorki, myszorki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)