nie mogę uwierzyć w to, że ten dzień nadszedł. dzień przed. nie chce mi się silić na żadne metafory. w poniedziałek po prostu zaczynam nową pracę, przebranżawiam się całkowicie, to pewne, ale zupełnie pewne nie jest, co dokładnie będę robić w moim nowym bezosobowym cubicle. żeby chociaż trochę okiełznać szalejące we mnie strachy, przynajmniej je nazwę:
- że o czymś zapomnę
- że się spóźnię
- że nie ogarnę
- że się nie zintegruję
- że godziny pracy będą jednak dla mnie zbyt uciążliwe
- że umrę z przemęczenia przed końcem czerwca*
Uff, czyli boję się w zasadzie tego co zwykle, ale razy tysiąc.
tak się miotam, tak kręcę, próbuję i szukam. co jakiś czas wydaje mi się, że widzę swój własny ogon i mam ochotę go gryźć ze złości. wrrrr
* bo przez kilka tygodni powinnam jeszcze kontynuować moją niezwykle dochodową działalność korkową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz