czwartek, 6 stycznia 2011
Ostatnim filmem obejrzanym przeze mnie w 2010 roku był Fantastyczny Pan Lis. Ładnie zanimowana, ciekawa i zabawna bajeczka. To był wyjątek. Pozostałe filmy z naszego końcoworoczno-noworocznego repertuaru były zrobione przez kobiety: Somewhere, Map of the sounds of Tokyo, An Education, Nowhere boy. Scherfig zrobiła coś w stylu "Prawdziwe historie", czym ogromnie mnie zawiodła, Coixet wyszła śliczna banalna bańka mydlana, a opowiastka o Lennonie nie jest tym, czego spodziewa się widz myśląc, że zaraz obejrzy film o młodym Lennonie. Natomiast Somewhere jest dokładnie tym, czego spodziewałam się po S. Coppoli, a momentami nawet po F. Fellinim (sceny z włoskiej TV).
W kinie nagłe zwroty akcji są pożądane, w życiu niespecjalnie. Poza tym okazuje się, że nie należy wcale polegać na innych. Wtedy wszystko może pójść źle.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz