czwartek, 31 maja 2018

Lençóis Maranhenses

 Bumba Meu Boi, czyli oparty na lokalnej legendzie folklorystyczny spektakl. Od lewej: Francisco, Boi, e Catirina.
 

Stare miasto w São Luís.




 Wydmy.








Zdjecia sa w stanie przemowic same za siebie.
Gwoli dopelnienia: dawno nie jadlam tylu krewetek na raz i dawno mnie tak nie wkurzaly niedogodnosci hotelowe. Moze sie starzeje i robie sie upierdliwa.

niedziela, 20 maja 2018

czujemy to, co czujemy i czesto nie mozna nic na to poradzic.  bardzo logiczne, a jednak mialam wyrzuty sumienia w sprawie T. nie jakies wielkie, ale kiedy poprosil mnie w tym tygodniu o pomoc, ucieszylam sie. bo moglam mu pomoc, bez podtekstow, w bardzo logicznej i praktycznej sprawie. a skoro poprosil mnie o pomoc nie moze mnie tak totalnie nienawidzić.
chcial wiedziec czy lepiej jest mieszkac w Warszawie czy Wroclawiu, bo dostal sie na magisterke na politechnike do obu miast. innymi slowy, prosil mnie o rade.

czujecie ten temat? ten, kto rozmawial ze mna w momencie, kiedy decydowalam czy jade na studia do Brazylii wie o czym mowie. kiedy zakochujesz sie w kims i nic z tego nie wychodzi, nie musi skonczyc sie tragedia. wrecz przeciwnie, ta osoba moze cie zainspirowac do zrobienia czegos niesamowicie odwaznego z twoim zyciem. tak bylo z J., czlowiekiem, w ktorego bylam beznadziejnie zapatrzona, a ktory juz byl zajety. jakims dziwnym sposobem, pozwolilo mi to na podjecie  tamtej decyzji, ktorej ani troche nie zaluje. mam nadzieje, ze T. rowniez nie bedzie zalowal.


pisane: 2 artykuly na raz.
czytane: ciagle m. beard
ogladane: brooklyn nine nine, stare odcinki
podrozowane: wkrotce

wtorek, 8 maja 2018

 nie jestem przyzwyczajona do wielkich nekropolii, okazuje sie. znam tylko male wiejskie cmentarze z widokiem na zalesione wzgorza, pobliski kosciol i kaplice. zalobnicy powinni byc ubrani na czarno i plakac, ale tak dyskretnie. 

cmentarz Cajú jest ogromny i nie zawraca sobie glowy takimi kwestiami jak roznice wyznaniowe, temperatura, czy cisza.

przyszlismy spoznieni i juz w bramie zderzylismy sie z tlumem zalobnikow oczekujacych na jeden z kilkunastu pogrzebow odbywajacych sie w tym samym czasie. chudy, brzydki kot krecil sie w poblizu, komary gryzly niemilosiernie a ja szukalam cienia. 

rodzina nie zdecydowala sie na msze ani zadne nabozenstwo. czekalismy na "pozegnanie" a ja naiwnie sadzilam, ze pewnie wejdziemy do ktorejs z kaplic, ale nie. "pozegnanie" odbylo sie przy sciezce. trumna spoczela na niewielkim marmurowym stole w poblizu bramy glownej, wiec szybko otoczyl ja wianuszek zlozony z rodziny i znajomych. 5 metrow od nas, w podobnej sekwencji ustawiala sie inna grupa. 10 metrow dalej to samo, i 15 rowniez. tylko ja wydawalam sie skrepowana sytuacja, publicznym okazywaniem emocji. to pewnie moja introwertyczna europejska natura, bo nikogo innego nie zdziwil widok rodziny w koszulkach ze zdjeciem zmarlej,  glosne spiewy gospel,omdlenia  i widok obcych otwartych turmien zaraz obok.

punkt kulminacyjny jest jednak wszedzie taki sam.

czytane: SPQR - Mary Beard i Nudge - Thaler i Sunstein

ogladane: nowy Westworld

sluchane: duzo hiphopu, pomaga mi sie skupic.